Bogusław Chrabota: Prezydencki pomysł na ubóstwo

Pomysł Andrzeja Dudy na emerytury stażowe spowodowałby dalsze skracanie aktywności zawodowej Polaków, prowadząc do pauperyzacji rodzin i stopniowej skansenizacji kraju.

Aktualizacja: 10.05.2021 21:37 Publikacja: 10.05.2021 18:56

Andrzej Duda

Andrzej Duda

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Piszemy na łamach „Rzeczpospolitej" od lat do znudzenia, że bogactwo bierze się z pracy, nie z rozdawnictwa. Piszemy od lat, że awans cywilizacyjny kraju i zamożność Polaków może zapewnić tylko dobrze zorganizowana prywatna gospodarka, motywacyjne formy zatrudnienia, przełamanie deficytu rąk do pracy, a najlepiej – także demograficznego.

Mimo oczywistości tych haseł rządzący działają dokładnie w przeciwny sposób. Efekty? Rozwijamy się dużo wolniej, niż byśmy mogli. Polacy szukają pracy na zamożniejszym Zachodzie. A w kraju? Mimo formalnie niewielkiego bezrobocia rzesza ludzi nieaktywnych zawodowo ciągle jest wyjątkowo duża. 1 kwietnia 2016 roku na fali politycznego populizmu wprowadzono katastrofalnie skonstruowany program 500+. Miał godzić dwie funkcje: przełamać niepokojące zjawisko spadku dzietności i wesprzeć rodziny najuboższe. Z drugim celem nie będę tu dyskutował. Możliwe, że było to Polsce potrzebne. Możliwe, że rzeczywiście na krótką metę 500+ zmniejszyło sferę ubóstwa. Niemniej najważniejszy (oficjalnie!) cel świadczenia nie został zrealizowany. Demografia ruszyła tylko przez chwilę. Dziś problem z dzietnością jest jeszcze większy.

By nie być oskarżanym o fanatyzm w krytykowaniu transferów społecznych rządu PiS, o błędy w progospodarczym reformowaniu Polski oskarżam także poprzedni rząd. Słuszne skądinąd podniesienie wieku emerytalnego do 67. roku życia nie zostało wsparte żadną akcją edukacyjną, która tłumaczyłaby ludziom sens tego rozwiązania. W efekcie otwarto drogę populistom do cofnięcia tej reformy. Co więcej, skrajna nieudolność w tej kwestii rządu Donalda Tuska skazała nas na całe dekady brnięcia w coraz bardziej absurdalne „reformowanie" rynku pracy. A także w coraz śmielsze i głupsze obietnice populistów.

Właśnie w tych kategoriach widzę najnowszą propozycję prezydenta Andrzeja Dudy, który nagle przypomniał sobie o pomyśle „emerytury stażowej". Tak, wiem, że obiecał ją w kampanii, a teraz próbuje udowodnić, że jego prezydentura może być do czegoś przydatna. Wraca więc do obietnicy i cieszy się, że ma poparcie kręgów pracowniczych.

Cóż, nie każde hasło z kampanii może służyć krajowi, podobnie jak nie każde poparcie społeczne rozstrzyga o sensowności pomysłu. Idę o zakład, że pan Andrzej Duda zyskałby jeszcze większy poklask, gdyby zaproponował emeryturę stażową po 30 albo – jeszcze lepiej – 25 latach wysługi. Czemu w sumie nie? Andrzej Duda uzyska przecież tytuł do emerytury (dla niepoznaki nazywanej „dożywotnią pensją") po dziesięciu latach wysługi i zasadę „im bliżej do emerytury, tym lepiej" może uznawać za naturalną. Ale cóż– prócz dziwnych pomysłów pana Dudy jest jeszcze Polska. Z niespecjalnie perspektywicznym wskaźnikiem przeciętnego czasu trwania życia zawodowego (33,6 roku – pisaliśmy o tym w poniedziałkowym wydaniu „Rz"), ciągłą migracją kapitału intelektualnego na zamożniejsze rynki, z brakiem rąk do pracy i codzienną modlitwą pracodawców, by nie przestali nad Wisłę przyjeżdżać Ukraińcy i Białorusini. Trzeba to powiedzieć głośno i otwarcie: pomysł Andrzeja Dudy i wspierających go związkowców to otwarcie drzwi do dalszego skracania aktywności zawodowej Polaków, co musi się przełożyć na pauperyzację rodzin i stopniową skansenizację kraju.

Naprawdę dziwny to pomysł w czasach, gdy rząd powoli zdaje sobie sprawę z dewastacji, jaką było obniżenie wieku emerytalnego, i namawia do dłuższej pracy. Zwłaszcza że europejskie „helicopter money" prędzej czy później się skończą. Nawet na Nowogrodzkiej zaczynają to zrozumieć.

Piszemy na łamach „Rzeczpospolitej" od lat do znudzenia, że bogactwo bierze się z pracy, nie z rozdawnictwa. Piszemy od lat, że awans cywilizacyjny kraju i zamożność Polaków może zapewnić tylko dobrze zorganizowana prywatna gospodarka, motywacyjne formy zatrudnienia, przełamanie deficytu rąk do pracy, a najlepiej – także demograficznego.

Mimo oczywistości tych haseł rządzący działają dokładnie w przeciwny sposób. Efekty? Rozwijamy się dużo wolniej, niż byśmy mogli. Polacy szukają pracy na zamożniejszym Zachodzie. A w kraju? Mimo formalnie niewielkiego bezrobocia rzesza ludzi nieaktywnych zawodowo ciągle jest wyjątkowo duża. 1 kwietnia 2016 roku na fali politycznego populizmu wprowadzono katastrofalnie skonstruowany program 500+. Miał godzić dwie funkcje: przełamać niepokojące zjawisko spadku dzietności i wesprzeć rodziny najuboższe. Z drugim celem nie będę tu dyskutował. Możliwe, że było to Polsce potrzebne. Możliwe, że rzeczywiście na krótką metę 500+ zmniejszyło sferę ubóstwa. Niemniej najważniejszy (oficjalnie!) cel świadczenia nie został zrealizowany. Demografia ruszyła tylko przez chwilę. Dziś problem z dzietnością jest jeszcze większy.

Komentarze
Jędrzej Bielecki: Donald Trump zrobił PiS-owi przysługę. Niedźwiedzią
Komentarze
Donald Trump i Andrzej Duda zjedli kolację. I dobrze, to właśnie polityka
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Polacy sceptyczni wobec Unii. To efekt oswajania z geopolityczną katastrofą
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Starcie Trumpa z Bidenem będzie polskimi prawyborami. Ale cena tego będzie wysoka
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Dlaczego Donald Tusk otwarcie atakuje Donalda Trumpa?