Takie ośrodki, prawie obozy, popiera teraz, jak wynika z badań, niemal cztery piąte Niemców. Jeszcze więcej uważa, że niemiecki rząd nie daje sobie rady z polityką imigracyjną.

Z polityką imigracyjną, to wiadomo bez badań, nie radzi sobie też Komisja Europejska. Właśnie pada – tym razem już chyba ostatecznie, bo chwiał się od samego początku – projekt obowiązkowych kwot przyjmowania uchodźców przez poszczególne kraje członkowskie Unii.

W Szwecji, która w czasie wielkiego exodusu w 2015 r. była równie otwarta jak Niemcy, o nadmiarze imigrantów mówią już nawet rządzący socjaldemokraci. A liberalny portal Politico o Szwecji, niedawno wzorze polityki imigracyjnej, pisze jako o „wstrząsanym zamachami siedlisku rekrutów Państwa Islamskiego".

Przy okazji zachodni Europejczycy przez palce patrzą na politykę dyktatorów i autorytarnych przywódców, bo ci gwarantują, że do twierdzy unijnego dobrobytu nie wedrą się kolejne miliony imigrantów. To wdarcie mogłoby doprowadzić do tryumfu wyborczego skrajnych nacjonalistów i upadku establishmentu, a tego nikt przecież nie chce: w Brukseli, Berlinie, Sztokholmie. Krytyka otwartości na przybyszów z innych kontynentów przychodzi teraz łatwo niedawnym krytykom Polaków, Węgrów czy Czechów, którzy imigrantów nie chcieli już wcześniej. Bo, zgodnie z logiką unijnego Kalego, jak szwedzcy socjaldemokraci zaostrzają retorykę w sprawie imigrantów, to jest dobrze (jak sądzą, odbiorą w ten sposób elektorat skrajnej prawicy). Jak robią to środkowi Europejczycy, to jest z założenia źle.

Nie sugeruję, że rządzący Polską postąpili właściwie. Wzbranianie się przed przyjęciem nawet niewielkiej grupy ofiar wojny w Syrii było niehumanitarne i niechrześcijańskie. Sugeruję natomiast, że stara Unia pośpieszyła się z potępianiem innych. Prawdziwa refleksja na temat masowej imigracji z innych kontynentów i jej konsekwencji politycznych dopiero ją czeka.