Młodzież ogląda YouTube'a i dorasta w mediach społecznościowych – Ameryki nie odkrywamy. Ale może warto by ją jednak odkryć? Internet to w końcu nowy „cyfrowy kontynent”, wielu może wydawać się obcy, ale najmłodsi innego nie znają – oni już urodzili się w nowym świecie i nasze stare rozrywki im też mogą wydać się dziwne. Jest sporo powodów, dla których warto go dobrze poznać i choć spróbować zrozumieć.

Trudno wciąż dzielić świat na wirtualny i prawdziwy. W końcu cyfrowa rzeczywistość to jak najbardziej realne pieniądze, a i coraz mocniej przekłada się na tradycyjne branże – bo w jaki sposób, jeśli nie dzięki współpracy z youtuberami, rodzinna spółka z Nowego Sącza miałaby stworzyć lody dosłownie wyrywane sobie przez nastolatków? Nikt nie ma dziś większej mocy niż cyfrowi influencerzy.

Nie ma co się wrogo nastawiać do nowego świata. Za wielkim kablem czeka nas trochę patologii, jak patostreamerzy, ogrom niewyszukanej rozrywki, jak wszędzie, ale i sporo naprawdę wartościowych treści i świetnej zabawy. Warto na tym obcym lądzie towarzyszyć najmłodszym, nie tylko podpowiadać im ścieżki, ale i czegoś się od nich i dzięki nim uczyć. Bo to nie przejściowa moda, ale język nowej epoki, nowy wymiar kultury, rozrywki, komunikacji.

To zmiana epokowa, a nie pokoleniowa. Wcześniejsze pokolenia mogły się różnić od starszych, mieliśmy swoje mody, subkultury, ale koniec końców wszyscy mówiliśmy tym samym językiem, odwoływaliśmy się do tych samych symboli. Młodsze pokolenia będą mówić już innym językiem. IMHO, YOLO, LOL – to tylko zabawne skróty, ale epoka cyfrowa przynosi też nowy język symboliczny, nowe, często zupełnie zaskakujące kody kulturowe. Musimy zacząć się z tą nową cywilizacją oswajać i traktować ją poważnie. Bo „rewolucja cyfrowa" to nie tylko chwyt publicystyczny. Powrotu do starego świata już nie ma.