Mimo że epicentrum epidemii jest w Chinach, śmiertelny koronawirus dotarł jednak do Europy. Lombardia, Francja, Niemcy w przekazach telewizyjnych całego świata. A u nas? Obrazek numer jeden: Lotnisko Okęcie, niedziela 23 lutego. Po kolei lądują czartery z narciarzami z włoskich Alp i Dolomitów. Najpierw lot z Wenecji. Przybyli nikogo nie interesują. Potem ląduje Mediolan. Cisza, żadnych służb, maseczek, termometrów, nic. A przecież Włochy to pod względem statystyki trzeci z najbardziej zainfekowanych krajów. Ponad 200 przypadków zakażeń, sześć zgonów. Czyżby nasze służby sanitarne o tym nie wiedziały? Albo wierzyły, że jesteśmy dostatecznie szczelni pod względem sanitarnym? Albo że jesteśmy genetycznie inni i się nie zarażamy? Iluzja.

Inny obrazek. Jedna z warszawskich szkół niepublicznych. Dyrektor prosi, by rodzice wracający z wakacji w Azji przez najbliższe tygodnie nie pokazywali się w szkole i bacznie obserwowali dzieci. W kolejnej ze szkół jeszcze drastyczniejsze kroki; w związku z masowym powrotem dzieci z zimowych ferii we Włoszech wprowadza się obowiązkowe, codzienne pomiary temperatury u wszystkich uczniów! Każde wskazanie powyżej 37,5 stopnia Celsjusza albo kaszel, katar, bóle mięśni oznaczają tylko jedno – natychmiast marsz do domu. Panika? Przesada? Może i tak, ale rozgrzeszenie nadgorliwych wydaje się naturalne. Któż by chciał mieć ognisko epidemii w swojej szkole?

Czy istnieje taka groźba? Bez wątpienia. Lista krajów z wirusem Covid-19 powoli się wydłuża. Epidemia ma zasięg globalny. Azja, Australia, Ameryka Północna, ostatnio Egipt. No i Europa. Czy jesteśmy przygotowani? Nie wiadomo. Możemy tylko z przerażeniem czekać na moment, kiedy koronawirus pojawi się w Polsce.

Kilka jednak spraw jest już jasnych: Chińczykom nie udało się powstrzymać epidemii. Nawet najbardziej drastyczne metody izolacji i kwarantann nie przyniosły skutku. Nadchodzi kryzys gospodarczy. Podręcznikowy przykład „czarnego łabędzia" (w ekonomii nieprzewidywalne zdarzenie, które radykalnie zmienia trendy) przerwał światowe łańcuchy dostaw, uderzył w produkcję przemysłową, zatrzymał strumienie przepływów finansowych. Wiemy, że sytuacja jest poważna, choć wciąż nie wiadomo, czy epidemia uderzy w światową koniunkturę tak mocno, jak kryzys finansowy w 2008 r. Nie można jednak tego wykluczyć. Doświadczamy poważnego deficytu leków i środków sanitarnych (np. maseczek). Zamykane są stadiony i muzea. Odwoływane koncerty. Stoi La Scala. Odwołuje się imprezy turystyczne. Ludzie pracują z domu. Tak jest na całym świecie. A w Polsce? Trudno się dodzwonić do jakichkolwiek służb. Milczą eksperci od chorób zakaźnych. Na lotniskach i w miejscach imprez masowych cisza.

Wiem, że nie ma nas jeszcze na liście krajów z wirusem, że nikt jeszcze nie umarł. Ale to się może wydarzyć. I właśnie dlatego apelujemy do władz, odpowiedzialnych służb, kompetentnych urzędników o poważne potraktowanie problemu. O strategię, informację publiczną, profilaktykę. Nie dajmy się zaskoczyć, bo potem będzie za późno.