Benjamin Netanjahu ostrzegał od lat, że doprowadzi do zniszczenia irańskiego programu nuklearnego. Jednak zarówno skala, jak i moment przeprowadzonej w nocy z czwartku na piątek operacji okazały się zaskakujące.
Zacznijmy od skali. W nalocie uczestniczyło przeszło dwieście izraelskich myśliwców, które w kilku falach zaaakowały ponad 100 celów w Iranie. Celem ich uderzenia był m.in. główny ośrodek nuklearny kraju w Natanz, choć wydaje się, że drugi taki ośrodek, w Isfahanie, raczej nie został zaatakowany. Jednocześnie Izraelczycy uderzyli w centrum dowodzenia Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej we wschodniej części Teheranu, główny ośrodek wojskowy kraju. Izraelczycy zniszczyli wiele instalacji związanych z pracami nad rakietami balistycznymi.
Czytaj więcej
Izrael przeprowadził atak na cele w Iranie. Zaatakowane zostały obiekty związane z irańskim progr...
Równie znaczące są straty w samym dowództwie. W operacji życie stracił drugi (po Najwyższym Przywódcy Alim Chameneim) w hierarchii dowodzenia, szef sztabu generalnego generał Mohamed Bagheri. Jego los podzielił szef Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej generał Hosejn Salami. Zginął również jego zastępca odpowiedzialny za siły lądowe Korpusu, generał Gholamali Raszid. Śmierć w nalotach ponieśli też niektórzy kluczowi dla irańskiego programu jądrowego naukowcy, w tym były szef Irańskiej Organizacji Jądrowej Fereydun Abbasi.
Taka skala nalotów powoduje, że bardzo trudno będzie uniknąć wojny na pełną skalę między uzbrojonymi po zęby arcywrogami: Izraelem i Iranem. Jest dość prawdopodobne, że konflikt rozleje się na cały region. Teheran zapowiedział, że ofiarą jego zemsty padnie nie tylko sam Izrael, ale również amerykańskie instalacje wojskowe na Bliskim Wschodzie. Waszyngton najwyraźniej bierze tę groźbę na serio: sekretarz stanu Marco Rubio ostrzegł, aby Irańczycy do czegoś podobnego się nie posuwali.