Disco polo i filozofia polityczna Jarosława Kaczyńskiego to po prostu jeden pakiet. Nawet trudno rozsądzić, co jest ważniejsze dla obozu władzy: program 500+, godnościowa polityka historyczna czy odczarowywanie rozrywki, którą wcześniej gardziły elity – w ustach prezesa Kurskiego disco polo to wręcz muzyka wyklęta, którą dopiero on bohatersko zrównuje z innymi gatunkami.

Każdy z tych elementów przywraca godność inaczej: 500+ przezwyciężyło wstyd, jaki niesie skrajne ubóstwo; docenienie pięknych kart polskiej historii i kultury – wstyd z bycia gorszym kuzynem Zachodu; a zaakceptowanie disco polo – wstyd z bycia gorszym Polakiem. Gorszym, bo mniej obytym z kulturą. Ale za każdym razem PiS jakby mówiło obywatelom to samo: my o was zadbamy, już koniec ciągłej gonitwy – za groszem, za Zachodem, za awansem społecznym – teraz możecie cieszyć się z tego, jacy jesteście; teraz nie ma już biedy, jesteśmy Zachodem, a wy jesteście tak samo dobrymi Polakami jak ci, którzy przez lata was wyśmiewali (a może i lepszymi). Paweł Musiałek z Klubu Jagiellońskiego nazwał to „końcem transformacji" – PiS postanowiło „unieważnić paradygmat wysiłku, jakiego społeczeństwo musi dokonać, aby poprawić swój los". A do tego w świecie rozrywki nic nie pasowało lepiej niż odczarowanie disco polo.

Wrzućcie na luz – zdaje się mówić widzom prezes Kurski – nie musicie już udawać, że jesteście lepsi, bardziej obyci, macie wyszukane gusta. Bądźcie sobą, włączcie na pełen regulator ulubionego Zenka, nie wstydźcie się już przed sąsiadami! Czasy wstydu minęły. Czas na sylwestra marzeń.

I ta zmiana wielu Polakom naprawdę się podoba. Za to jej krytycy wciąż nie widzą, że wyśmiewając ją i uciekając się, jak Hanna Lis, do tragikomicznych porównań zrównujących Jacka Kurskiego z Sowietami i hitlerowcami, wchodzą właśnie w rolę, jaką prezes TVP rozpisał dla nich w spektaklu „Dobry lud i nienawidzące go elity".