Po wtorkowym spotkaniu Zjednoczonej Prawicy poszedł przekaz: jeśli Unia się nie cofnie w sprawie mechanizmu warunkowości, PiS zgłosi weto do budżetu i Funduszu Odbudowy po pandemii. Widać, że Jarosław Kaczyński znów stanął przed pytaniem, czy ważniejsza dla niego jest jedność koalicji czy prowadzenie skutecznej polityki. W ostatnich miesiącach pokazywał, że spoistość prawicy jest dla niego priorytetem. Tak było po 11 listopada, gdy na ulicach doszło do otwartej bitwy policji z pseudokibicami. Po tych wydarzeniach PiS wydał komunikat, w którym... dziękował wszystkim za udział w patriotycznych manifestacjach, choć przecież były one z powodów pandemicznych nielegalne. Przemoc potępiono półgębkiem. Ważniejsze od porządku publicznego było wysłanie sygnału do elektoratu narodowców: nie potępiamy was, chodźcie do nas. Tak samo było z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. Jarosław Kaczyński doprowadził do odmrożenia wniosku dotyczącego aborcji, bo chciał skonsolidować partię wokół prawicowych wartości i nie dać się z prawej flanki okrążyć ani Zbigniewowi Ziobrze, ani Krzysztofowi Bosakowi. Wyrok Trybunału podpalił Polskę, ale Kaczyński partyjny cel osiągnął.

Tak samo jest dzisiaj. Swoimi błędami Kaczyński doprowadził do sytuacji, w której powstały silne mechanizmy odśrodkowe. Nie potrafił rozwiązać sporu Ziobry z Mateuszem Morawieckim jeszcze za czasów rządów Beaty Szydło. Ziobro już wtedy odgadł, że w sercu Kaczyńskiego zapadła decyzja, że to Morawiecki ma stanąć na czele Zjednoczonej Prawicy. A przejęcie prawicy było tym, o czym marzył Ziobro. Dlatego realizował dwa cele – nieustannie podkopywał Morawieckiego i równocześnie budował swoje zaplecze. Znalazł też ideologiczną niszę – twardej prawicy. Kaczyński albo nie chciał, albo nie umiał temu przeciwdziałać. Potem Ziobro powiedział „sprawdzam" i zaproponował wejście jego Solidarnej Polski do PiS. Kaczyński zdał sobie sprawę, że jeśli się na to zgodzi, to Ziobro odbierze mu władzę nad partią. Odmówił, a nawet zagroził Ziobrze wyrzuceniem z koalicji.

Jednocześnie też wtedy Kaczyński zorientował się, że jest bezsilny. Bał się utraty władzy i nie odważył się Ziobry wyrzucić. A ten w mig tę słabość odczytał. Na chwilę ucichł, ale potem znów zaatakował – przelicytował Kaczyńskiego w sprawie unijnego budżetu. To Kaczyński pozwolił Ziobrze zastawić pułapkę na premiera i na siebie samego. Bo jeśli nie będzie weta, Ziobro ogłosi zdrajcami Morawieckiego i Kaczyńskiego, który mu na to pozwolił. A jeśli będzie weto, to upadnie mit Morawieckiego jako sprawnego gracza, który jest w stanie dla Polski załatwić miliardy z Brukseli i polepszyć nasze relacje z Unią. Oba te scenariusze mają jeden cel – wyeliminowanie Morawieckiego i zbudowanie legendy Ziobry – polityka walczącego o suwerenność.

Kaczyński znów stanął przed wyborem, czy walczyć o jedność swojego obozu, czy też myśleć w kategoriach racji stanu. Wszak o fatalnych konsekwencjach braku porozumienia dla polskiej gospodarki mówi w środowej „Rzeczpospolitej" Jarosław Gowin. Wiele wskazuje na to, że tak jak w poprzednich przypadkach Jarosław Kaczyński wybierze partię. Łatwiej mu będzie pogodzić się z utratą władzy w Polsce niż w PiS-ie.