Kolejne transportowe samoloty wojskowe z rosyjskimi żołnierzami lądują w Armenii. Razem niemal 2 tys. żołnierzy, 90 transporterów opancerzonych i niemal 400 jednostek innego sprzętu wojskowego ma postawić kropkę w trwającej od ponad 30 lat azersko-ormiańskiej wojnie o Górski Karabach. W Baku świętują zwycięstwo, gdyż w ciągu ostatnich tygodni (do eskalacji konfliktu doszło 27 września) armia Azerbejdżanu odniosła tam większy sukces, niż przez trzy ostatnie dekady, zdobywając większość terytorium. Ormianom pozostała jedynie stolica Stepanakert, azerbejdżańska armia zatrzymała się zaledwie kilkanaście kilometrów od niej.

Prawdopodobnie wtedy do Baku zadzwonił Władimir Putin. Moskwa zdawała sobie sprawę z tego, że kolejne dni wojny oznaczałyby całkowitą utratę tego terytorium przez Erywań i zwiększałyby ryzyko wielkiej wojny pomiędzy Azerbejdżanem i Armenią, włącznie z bombardowaniem stolic i użyciem lotnictwa. Wtedy Moskwa (sojusznik Armenii w ramach Organizacji Traktatu o Bezpieczeństwie Kolektywnym) musiałaby zareagować, ale mogłoby być za późno, zbyt dużo krwi zostałoby przelane po drodze.

Premier Armenii Nikol Paszynian tłumaczył się przed rodakami, że nie miał dużego pola manewru, że następne dni wojny groziłyby już nie tylko utratą terytorium, ale i bezpieczeństwu całego państwa. Ormian nie przekonał. Został okrzyknięty „zdrajcą” i musiał opuścić swoją stołeczną rezydencję. Ulica się zagotowała i już w nocy z poniedziałku na wtorek w Erywaniu tłum przejął kontrolę nad kluczowymi budynkami rządowymi. W środę protesty zapowiedziały wszystkie opozycyjne siły i całkiem prawdopodobne, że rząd Paszyniana tych protestów nie przetrwa.

Determinacja Ormian jest zrozumiana. Wiedzą, że wojna została zamrożona na wiele lat, ale ich kosztem. Bulwersuje ich sukces Turcji (wpiera Azerbejdżan), która prawdopodobnie również rozmieści swoje siły w Karabachu. Kolejny odcinek swojej granicy powierzają Rosji, która od lat całkowicie kontroluje 330-kilometrową granicę ormiańsko-turecką (stoją tam jednostki FSB Rosji). Kraje nie mają stosunków dyplomatycznych (z powodu ludobójstwa Ormian) i w Erywaniu nie ukrywają, że obecność 102. rosyjskiej bazy wojskowej w Giumri (przy granicy z Turcją) ma odstraszać nie tylko Baku, ale przede wszystkim Ankarę. Kolejna rosyjska baza powstanie więc w Karabachu, tym razem w ramach misji pokojowej. A to oznacza, że Armenia stała się najbardziej uzależnionym militarnie krajem od Rosji, ustępując chyba jedynie tylko Syrii.

Ale chodzi nie tylko o obecność rosyjskiej armii. Rosja przyjęła niemal wszystkie kluczowe sektory ormiańskiej gospodarki, rosyjskie korporacje kontrolują tam gazociągi, są jedynymi dostawcami paliwa, zarządzają sieciami energetycznymi, nawet kolej została przekazana do spółki, należącej do Rossijskije żeleznyje dorogi. Ale czy Armenia jest w stanie oprzeć się tej gospodarczej i militarnej kolonizacji kraju przez Rosję? Czy kogoś oprócz Putina i Erdogana (np. na Zachodzie) obchodzi dzisiaj ta część świata?