Porównując opozycję i „wysługujące się jej media” do brzęczących much, premier Mateusz Morawiecki – chcący albo niechcący – dobrze zilustrował stosunek partii rządzącej do politycznych przeciwników. Zjednoczona Prawica uważa, że wszystko wie najlepiej, że ma monopol na rację, że ona jedyna ciężko pracuje dla dobra ojczyzny, a opozycja i niezależne od partii rządzącej media tylko – jak to ujął Morawiecki – wrzucają „piach w tryby”, przeszkadzają. Jak natrętne muchy.

Porównywanie opozycji do owadów powinno być napiętnowane, ponieważ dehumanizuje politycznych przeciwników. I nie ma znaczenia, czy to Grzegorz Schetyna mówi o pisowskiej szarańczy, czy Morawiecki o muchach. To właśnie dehumanizowanie przeciwników prowadzi do totalizacji polityki – opozycja staje się totalna w odpowiedzi na totalność władzy. I odwrotnie.

Ale nie mniej ważnym problemem jest koncepcja polityczna, jaka się za tym kryje. Opozycja i media są dobre jedynie wtedy, gdy przytakują, kiedy zaś mają inne zdanie, kiedy krytykują lub stawiają pytania, są wichrzycielami, jątrzą, działają na szkodę państwa i społeczeństwa, zapewne z niepatriotycznych pobudek. Daruję sobie porównanie do retoryki PRL-owskiej. Bo są rzeczy poważniejsze. Wtorkowa debata w Sejmie nad senackimi poprawkami do prawa wyborczego przebiegała dokładnie według entomologicznej metafory premiera. Najpierw rządzący deklarują wolę współpracy z opozycją, szef Klubu PiS Ryszard Terlecki zapowiada nawet, że duża część poprawek opozycji może zostać poparta. Lecz na końcu PiS większość poprawek odrzuca, a jedyną odpowiedzią przedstawicieli obozu rządzącego na protesty są pohukiwania, że opozycja jest wszystkiemu winna, ponieważ Senat pracował nad przepisami aż 20 dni. Zupełnie jakby obywatele rozliczali parlamentarzystów z tempa uchwalanych przepisów, a nie ich jakości.

Dobrze przynajmniej, że główne siły zgodziły się co do daty wyborów. Ciekawe tylko, jak przy urnach zachowają się brzęczące muchy?