Zadaniem legionistów było w tej sytuacji sforsowanie podwójnych linii obronnych, co wielokrotnie się udawało, jednak strzały zazwyczaj blokowali obrońcy. Legia miała aż 17 rzutów rożnych, prawie wszystkie, z obydwu stron wykonywał Walerian Gwilia. Wiadomo, że z jednej strony do bramki, z drugiej od bramki. Żadnego zaskoczenia, żadnej zmiany, jakby Gruzin był jedynym zawodnikiem Legii, który potrafi kopnąć piłkę z rogu. Arvydas Novikovas spróbował,  trafił w aut po drugiej stronie bramki. A rezultacie: żadnej korzyści. 

Atak pozycyjny Legia w pierwszej połowie przeprowadzała wolno, schematycznie, żadnych akcji indywidualnych, zmuszających obrońców do faulu. Zresztą, tylko Brazylijczyk Luquinhas potrafi jako tako dryblować między obrońcami, problem w tym, że nie wie kiedy skończyć.

Trener Aleksandar Vuković realizuje swoje koncepcje, narażając się na krytykę, bo Legia zawodzi od początku sezonu. Ale obecność Sandro Kulenovicia w pierwszej jedenastce kosztem Carlitosa trudno uzasadnić. Chorwat nie potrafi przyjąć piłki i marnuje sytuacje. Jeśli rzeczywiście w jakimś klubie Championship jest ktoś, kto chce Kulenovicia kupić, to niech Legia sprzeda go póki kontrahent się nie rozmyśli. Jeśli nie ma z niego żadnego pożytku na boisku, to może przynajmniej będzie korzyść finansowa.

W drugiej połowie Legia miała zdecydowaną przewagę. Novikovas i Carlitos trafili z rzutów wolnych w poprzeczkę, akcje były nieco szybsze, więc obrońcy Atromitosu częściej popełniali błędy. W sumie - mieli trochę szczęścia.

Krytykujemy Legię za poziom gry i słabą skuteczność, ale warto pochwalić za grę obronną. Legia w żadnym z pięciu meczów eliminacji Ligi Europy nie straciła bramki. Nie musi też stracić w Atenach. Będzie tam musiała czasami grać z kontry, co lepiej jej wychodzi od ataku pozycyjnego. Mimo wyniku 0:0 w Warszawie legioniści mogą wywalczyć awans w Atenach.