Od kiedy w internecie w trakcie meczu można się zakładać o to, ile żółtych kartek dostanie drużyna albo czy w ostatnim kwadransie padnie gol samobójczy, nie znamy dnia ani godziny. Mecze bez stawki (takie jak Śląsk – Arka w ostatniej kolejce ekstraklasy) stają się pokusą dla oszustów i dostrzegł to nawet Polski Związek Piłki Nożnej pod wodzą Zbigniewa Bońka, jednego z reklamowych pionierów hazardu.

Wszystkim, którzy od lat biją na alarm, władcy tego interesu odpowiadają, że tylko nielegalni bukmacherzy są zagrożeniem, a oni wprost przeciwnie, czynią samo dobro – finansują sport i płacą podatki, podobnie jak branże monopolowa czy tytoniowa. To prawda, różnica jest tylko jedna: nikt nie przekonuje, że palenie papierosów czy picie wódki to zabawa niewywołująca zgubnych skutków.

Z hazardem jest zupełnie inaczej, reklamowany jest on jako nieszkodliwa aktywność, a nie handel nieszczęściem, które dotknęło już wielu, sportowców i dziennikarzy także.

Tej banalizacji hazardu sprzyjają kampanie reklamowe z udziałem gwiazd sportu i, niestety, także dziennikarstwa. U nas swoje twarze i nazwiska bukmacherom oddali najpierw Krzysztof Stanowski (on na hazardowej podstawie zbudował siłę portalu weszlo.com) i Mateusz Borek, a potem Michał Pol, Roman Kołtoń, Andrzej Twarowski czy Tomasz Smokowski (uprzejmie proszę o sygnał, jeśli kogoś ważnego pominąłem). To są tuzy dziennikarstwa futbolowego, zapewne dla wielu młodych ludzi wzór do naśladowania.

Ci, którzy powinni ostrzegać przed niebezpieczeństwem, bo doskonale zdają sobie z niego sprawę, zostali wynajęci, by obłaskawiać zło. Gdy oni zachęcają, łatwiej ulec pokusie, dać się zwieść złudzeniu, że hazard nikomu nie szkodzi. I to jest właśnie trudne do zaakceptowania.