Minister Michał Dworczyk w programie #RZECZoPOLITYCE mówił, że wypowiedź Suskiego to lapsus – warto jednak zauważyć, że ów lapsus wpisuje się dobrze w narrację zwolenników rządu w kwestii zapowiedzianego na 8 kwietnia protestu. Oto na okładce „Gazety Polskiej” widzimy prezesa ZNP, Sławomira Broniarza, z AK-47 w dłoni, który – jak czytamy – „bierze dzieci na zakładników”. Wcześniej minister Krzysztof Szczerski przekonywał, że nauczyciele mogliby się zainteresować programem 500plus, który – przy ich odpowiednio aktywnej postawie – mógłby być pokaźnym zastrzykiem dochodów dla tej grupy społecznej. Liczni przedstawiciele rządu przypominają też, że nauczyciele dostali przecież nawet ponad 160 złotych brutto podwyżki. Więc o co w zasadzie im chodzi?

Trudno nie odnieść wrażenia, że strategia PiS wobec protestu nauczycieli jest dość mało koncyliacyjna i zmierza do tego, by przedstawić tę grupę społeczną jako roszczeniowych wichrzycieli, którzy – walcząc o własne wygody i dochody - są w stanie rzucić na szalę dobro polskich dzieci. I to wszystko w sytuacji, gdy – wracając do słów Suskiego – zarabiają niemal tyle samo co on. A minister Suski nie wygląda na przymierającego głodem.

Niestety takie podejście, które może przynieść taktyczny sukces PiS, bo pewnie wielu rodziców oburzy się tym, że nauczyciele postanowili strajkować właśnie wtedy, gdy ich progenitura ma przystąpić do egzaminów, jest szkodliwa dla Polski. I nie chodzi o Polskę tu i teraz, Polskę, w której zbliża się maraton wyborczy, więc partia rządząca musi za wszelką cenę maksymalizować zyski i minimalizować straty,  więc nie bierze jeńców i kalkuluje, że nauczycieli jest jednak mniej niż beneficjentów rozszerzonego 500plus. Chodzi o Polskę za 10-20 lat. W coraz bardziej skomplikowanej rzeczywistości, z kolejną rewolucją technologiczną (robotyzacja!) za progiem, młodych Polaków mają przygotowywać do współczesności osoby, z których wiele zarabia – na rękę – 1800 złotych. Czyli mniej niż kasjer w niejednym sklepie. Powierzanie tym ludziom przyszłości Polski jest dość odważnym posunięciem. Owszem, pewnie są wśród nich idealiści, którym wystarcza to, że w ogóle cokolwiek im się płaci. Ale opieranie całego systemu edukacji na idealizmie wydaje się dość naiwne.

PiS nie jest jedynym źródłem problemu z zarobkami w oświacie – obecnie rządząca partia odziedziczyła spore zaległości po poprzednikach, którzy zawsze mieli pilniejsze wydatki niż wynagrodzenia dla polonistek, matematyków czy fizyków, którzy – jak zawsze się uważało - i tak są skazani na uczenie młodych ludzi. Ale sposób w jaki PiS, szerokim gestem rozdający różne świadczenia socjalne, podchodzi do nauczycieli – odbiera tej grupie zawodowej jakąkolwiek nadzieję, że może być lepiej. Skoro bowiem nawet w sytuacji, gdy Mateusz Morawiecki i jego rząd znaleźli w budżecie garnek złota, pozwalający na wypłacanie świadczenia 500plus na każde dziecko, wypłacania 13 emerytur i zwalniania młodych z podatku PIT – dla nauczycieli koniec końców i tak brakuje pieniędzy, to znaczy, że będzie brakować ich dla nich zawsze. Na pytanie o to, jak wpłynie to na każdego, kto rozważa obecnie zostanie nauczycielem w przyszłości, niech każdy odpowie sobie sam.

Rachunki Marka Suskiego opierają się więc na założeniu, że niezależnie od tego jak niewiele prawdy jest w jego zrównywaniu pensji nauczycielskiej z pensją posła, nauczyciele w końcu się złamią. Pytanie tylko, czy chcemy powierzać przyszłość naszych dzieci ludziom złamanym?