Tym bardziej się cieszę, że do Jerozolimy nie dotarł, bo trudno by mu było uczestniczyć w tym koncercie uśmiechów. Wychylił się jak zwykle premier Orban, rzekomy sojusznik Warszawy twierdząc, że w tym spotkaniu powinni brać udział wszyscy premierzy V4. Ironia, czy cynizm? A może prowokacja. Albo niezrozumienie subtelności historii.

Bo przecież to nie oni Węgrzy zostali oskarżeni o „wyssanie antysemityzmu z mlekiem matki” i kolaborację, tylko Polacy. Tak jakbyśmy to właśnie my tworzyli w czasie II WS kolaborancki rząd Horthy’ego i walczyli ramię w ramię z żołnierzami Wehrmachtu na froncie wschodnim. Czyżby Viktor Orban próbował zamaskować uśmiechem deportacje do Auschwitz z czasów rządu Döme Sztójay’ego? No tak, to przecież szczegół historii, o którym Benjamin Netanjahu pewnie nie słyszał. Za to pamięta zapewne reżim ks. Tiso, który nie tylko wspierał hitlerowców w wywózce słowackich Żydów do obozów, ale nawet płacił za „rozwiązanie tego problemu”. A propos czwartego przy stole, władze Protektoratu Czech i Moraw w sprawie „ostatecznego rozwiązania” też nie miały całkiem czystych rąk.

Po co te wspominki z brudnej historii Europy Środkowej? Absolutnie nie po to, by coś wypominać naszym dzisiejszym barciom – Węgrom, Słowakom, czy Czechom przeszłość. Ot, chcę podkreślić paradoks historii, że w Izraelu jakoś łatwiej bezkarnie obrażać współczesnych Polaków, niż ze zrozumieniem czytać podręczniki historii. A kompletnie nic już nie przeszkadza w radosnym biesiadowaniu przy wspólnym stole.