Solidarność dziennikarska jest niezbędna, by istniało prawdziwe dziennikarstwo. Każda władza musi mieć poczucie, że jej atak na niezależnego dziennikarza czy nawet małą redakcję zostanie odebrany w środowisku dziennikarskim, a co za tym idzie – w debacie publicznej – jako atak na dziennikarstwo jako takie. Niestety, z tą solidarnością różnie bywa. Tym bardziej nie powinniśmy jej nadużywać.Media społecznościowe w piątkowy poranek żyły sprawą „ścigania” dziennikarza Wojciecha Cieśli. Ścigania za to, że miał napisać artykuł o sędzim Mariuszu Muszyńskim bez zgody samego Muszyńskiego, jak przedstawił to reporter „Newsweeka” w portalu branżowego pisma „Press”.

A przecież byłoby to absurdalne, gdyby dziennikarze, przygotowując artykuły, szczególnie śledcze, mieli prosić o zgodę tych, których chcą opisać. Stąd też sprawa bardzo szybko nabrała rozgłosu. Jeśli rzeczywiście byłoby tak, jak twierdził Cieśla, to prokuratura kompletnie zwariowała. Larum byłoby więc podniesione jak najbardziej słusznie. Szybko okazało się jednak, że śledztwo prowadzone jest nie w sprawie napisania artykułu bez zgody sędziego Muszyńskiego, ale domniemanego ujawnienia danych wrażliwych sędziego, a dziennikarz wezwany jest w charakterze świadka, a nie oskarżonego.

Teraz, wiedząc już o co chodzi, można dyskutować, czy dziennikarz rzeczywiście ujawnił dane sędziego Muszyńskiego, a jeśli tak, to czy ujawnienie tych informacji „wiąże się bezpośrednio z działalnością publiczną danej osoby” – jak mówi prawo prasowe. Problem w tym, że najpierw wybuchła niesamowita afera, że zamordyzm, że biją, że wsadzają dziennikarzy, że to koniec wolności słowa... Komentatorzy na Twitterze, nie tylko ci, którzy rytualnie uderzają w obecną władzę przy każdej nadarzającej się okazji, odsądzili prokuraturę od czci i wiary. Rozumiem. Cieśla krzyknął: „Pali się!” – trzeba było się ratować. Dziś on, jutro możemy to być my…

Solidarność dziennikarska zadziałała jak nigdy, ale przyznajmy też, że sprawa opisana przez Cieślę brzmiała wyjątkowo poważnie. Gdy prokuratura zdementowała zarzuty, jakie wysunął dziennikarz, część środowiska poczuła się przez niego oszukana. Padły oskarżenia, że całą sprawę zmanipulował, by po prostu uderzyć w PiS. Nawet jeśli uznamy, że to nieporozumienie, że dziennikarz źle zrozumiał wezwanie na przesłuchanie czy może wezwanie to było nieprecyzyjnie opisane, to efekt jest taki, że o solidarność dziennikarską teraz będzie tylko trudniej.

Szczególnie, że to przecież nie był pierwszy fałszywy alarm, że PiS wsadza dziennikarzy. Jeśli przy każdej, błahej nawet sprawie, będziemy krzyczeć: „Pożar!”, to w przyszłości może być trudno wytłumaczyć Polakom, że tym razem naprawdę dzieje się coś złego. A musimy pamiętać, że nasza siła jest tak potężna, jak i krucha. Póki stoją za nami obywatele, którzy wierzą w naszą rzetelność, póki potrafimy się zjednoczyć w dziennikarskiej solidarności, póty władza trzy razy się zastanowi, nim pójdzie o krok za daleko. Ale gdy nasza rzetelność i solidarność zostaną poważnie podważone, może się okazać, że jesteśmy bezbronni. Zostawieni sami sobie, prawdziwego pożaru nie będziemy mieli czym gasić.