Komisja Europejska uznała, że ustawa o Sądzie Najwyższym jest sprzeczna z unijnym prawem, w szczególności dlatego, że pozbawia możliwości orzekania sędziów w trakcie ich kadencji. Jeśli Warszawa szybko nie zgodzi się z takim rozumowaniem i odpowiednio nie skoryguje polskiego prawa, sprawa zapewne trafi do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE).

Na polubowne rozwiązanie sporu się jednak nie zanosi. Nie chodzi w nim bowiem tylko o ustalenie bardzo przecież umownej granicy, poza którą przestają obowiązywać zasady państwa prawa. Konflikt rozgrywa się też na poziomie politycznym, a tu determinacja obu stron jest bardzo duża.

Bruksela obawia się, że ustępstwo wobec Polski zachęci wiele innych krajów Unii, od Rumunii po Austrię i Włochy, do przeprowadzenia kontrowersyjnych reform prawnych, co w końcu mogłoby zagrozić istnieniu samej Wspólnoty. Z kolei Warszawa uważa, że ten spór zdefiniuje granice kompetencji unijnej centrali w ingerowaniu w krajowe rozwiązania. Unijni urzędnicy tym bardziej nie są skorzy do ustępstw, ?że już jeden spór z Polską i innymi krajami Europy Środkowej przegrali: o to, kto będzie decydował o polityce migracyjnej. Dziś przytłaczająca większość krajów UE odrzuca system kwot ustalany w Brukseli.

Kilka miesięcy przed zmianą składu Komisji Europejskiej władzom Unii nie udało się też przeforsować nawet skromnej reformy strefy euro. Nie będzie na razie Europy dwóch prędkości, a po wyborach do Parlamentu Europejskiego w przyszłym roku za sterem Wspólnoty mogą zasiąść politycy, którym jest znacznie bliżej do poglądów polskich władz.

Zapowiedź skierowania sprawy do TSUE może być sygnałem, że Bruksela liczy się z kolejną porażką. Alternatywne rozwiązanie sporu przez głosowanie w Radzie UE nad ukaraniem Polski nie będzie łatwe do przeprowadzenia: wiele krajów Unii nie chce wchodzić w spór z Warszawą. Także podstawa prawna do skazania naszego kraju przez TSUE nie wydaje się zbyt silna. Być może więc czas nie działa na korzyść Brukseli.