Jest kilka argumentów za tym, że to korzystna dla nas decyzja. Przede wszystkim dlatego, że dzięki temu są większe szanse, iż wielka koalicja, GroKo, o której powołaniu dogadali się liderzy CDU, CSU i SPD ledwie dwa dni temu, stanie się faktem (i należy docenić, że Schulz zrezygnował z własnej kariery po to, by powstał rząd). Przewodniczący SPD Schulz podzielił bowiem własną partię i z jego powodu doły partyjne mogły się opowiedzieć przeciwko GroKo, o czym dowiedzielibyśmy się w niedzielny poranek 4 marca.
Wtedy będą znane wyniki plebiscytu przeprowadzonego wśród kilku setek tysięcy członków SPD. Schulz po wrześniowych wyborach był przeciwnikiem nowej wielkiej koalicji, ogłosił, że nie wejdzie do rządu. Na dodatek głównym autorem słabego wyniku swojego ugrupowania.
Potem zmienił zdanie w sprawie rządzenia, nawet sam o nim zamarzył, ale był niewiarygodny, poza tym wszedł w coraz głośniejszy konflikt z byłym szefem SPD i obecnym szefem dyplomacji Sigmarem Gabrielem.
Umowa koalicyjna GroKo okazała się wyjątkowo dobra dla Polski, dlatego dobrze, by powstała. Zapowiadająca się na lepszą koalicja jamajska (CDU, CSU, liberalna FDP i Zieloni) i tak się teraz nie narodzi. A kolejne wybory i kolejne negocjacje to na długie miesiące brak stabilizacji w kraju, który jest naszym najważniejszym partnerem w Europie. I największym sojusznikiem, jak potwierdziła ogłoszona w środę umowa koalicyjna. Kolejne miesiące głównym graczem w UE byłby Emmanuel Macron, który – w przeciwieństwie do Niemców – nie docenia znaczenia Polski.
Ci, co radośnie witają rezygnację Schulza, podkreślają, że był antypolski. Jest w tym sporo racji, choć był przede wszystkim przeciw Polsce PiS, którą nazywał „wczorajszą”. Ale nie tylko – jego pomysł Stanów Zjednoczonych Europy był antypolski niezależnie od barw partyjnych.