Idea ta ma zdecydowanych zwolenników wyłącznie w elektoracie PiS. Sympatycy Kukiz’15 są tu podzieleni niemal dokładnie po połowie.

To oznacza, że sprawa pamięci o katastrofie smoleńskiej stała się sprawą politycznego sporu. To zła wiadomość. To, czy wspólnota polityczna upamiętnia ważne postacie życia politycznego, nie powinno być kwestią sympatii czy antypatii politycznych, lecz sprawą budowania odpowiedniej polityki pamięci. Wydarzenia 10 kwietnia były wielką narodową tragedią i zasługują na upamiętnienie bez względu na to, czy ktoś głosuje na PiS, PO, Nowoczesną czy PSL.

Ale upolitycznienie katastrofy jest niestety żniwem politycznej gry, którą główne strony sporu toczą od dawna. Po wyborach prezydenckich 2010 roku PiS zaczął bardzo mocno włączać wątek katastrofy do swej polityki, powołując zespół pod kierownictwem Antoniego Macierewicza. Platforma również traktowała ten temat jako czysto polityczny, podejmując tak dzielącą społeczeństwo decyzję jak likwidacja krzyża na Krakowskim Przedmieściu, zaś władze miasta nie chciały się zgodzić na pomnik przed Pałacem Prezydenckim. W efekcie spór się coraz bardziej zaostrzał. Po wygranych wyborach PiS zaczął odreagowywać traumę, stawiając pomniki czy nazywając place i ulice imieniem Lecha Kaczyńskiego, a Macierewicz, szef MON, dołączył wspomnienie o ofiarach Smoleńska do przebiegu uroczystości z udziałem wojska.

W efekcie spór się pogłębia, a – jak pokazuje nasz sondaż – przeciwnicy PiS widzą w działaniach upamiętniających katastrofę wyłącznie ruchy polityczne. A szkoda. Bo pomnik na Krakowskim Przedmieściu powinien stanąć już wiele lat temu, by stać się symbolem pojednania narodowego. Niestety, dziś coraz trudniej byłoby w nie uwierzyć.