Kijowski jakby nie rozumiał, że nie można godzić wizerunku działającego bezinteresownie świeckiego świętego i drobnego kombinatora, który korzysta finansowo na stworzonym przez siebie ruchu. I ignorował elementarne reguły sztuki, że albo jest się działaczem społecznym, albo profesjonalnym politykiem, który legalnie i otwarcie pobiera wynagrodzenie na swoją aktywność publiczną. Kijowski zatrzymuje się gdzieś pośrodku. Z jednej strony udaje kontestującego pazerną władzę lidera ruchu niezadowolonych, z drugiej, po cichu wystawia za swoją aktywność zryczałtowane fakturki.

Nieeeeeee… Nic nie mam przeciwko finansowaniu polityki i polityków przez ich zwolenników. Przeciwnie, uważam, że za każdą pracę należy się wynagrodzenie. Jednak … bez kombinowania. I to podwójnego, jak w przypadku Kijowskiego. Raz by ukryć się przed komornikiem (firma na kolejną żonę, klasyczny numer niesolidnych alimenciarzy), drugi raz, by maksymalnie utajnić aktywność zarobkową przez członkami własnego ruchu.

Czy oni o tym wiedzieli? To fundamentalne pytanie. Czy się na to godzili? To kolejne. Czy mu wybaczą? To trzecie. Nie mam pojęcia. Nie mam również pojęcia, czy się wybroni. Jak na razie stosuje najgorszą w tej sytuacji taktykę „pijanego trzmiela” ( jak by ją nazwał mój przyjaciel H.S.). Pijany trzmiel ma to do siebie, że leci zaćmiony i bije łbem o kolejne przeszkody. Do śmierci, albo ciężkiego kalectwa.

Kijowski myli kwestie formalne z moralnymi, bredzi o spiskach w KOD-zie, a jego adwokat próbuje odesłać dziennikarzy na Berdyczów. Błąd za błędem.

Trzmiel leci nisko i mocno już obolały. Na Nowogrodzkiej zacierają dłonie. Opozycja w kryzysie. Karierę robi słowo „niezręczność”. A przecież to dopiero początek skandalu.