InPost, AliExpress, Allegro, Poczta Polska, PKN Orlen, Amazon, furgonetka.pl – wszystkie te firmy snują ambitne plany podbijania polskiego rynku swoimi maszynami paczkowymi. Oczywiście paczkomaty należące do pierwszej z nich mają naturalną przewagę wynikającą z tego, że InPost pierwszy zaryzykował wdrożenie swojego rozwiązania. Ale w tym gronie są też giganci handlu, którzy liczą zapewne na to, że w całości przerzucą ruch w interesie na własną platformę logistyczną, oraz firmy, które dysponują rozległą siatką istniejących już własnych punktów, co powinno obniżyć im koszty utrzymania sieci automatów. Zapewne zakładają oni, że mają wystarczający potencjał, by skutecznie zawalczyć o swój kawałek tortu.

Trudno się tej ekspansji dziwić. Od miesięcy od firm monitorujących handel w Polsce napływają dane świadczące o tym, że handel w przyspieszonym tempie przenosi się do internetu. Trend był widoczny już wcześniej, w pandemii jednak tempo zwiększyło się do dwucyfrowego, obejmując kategorie produktów, które wcześniej konsumenci woleli kupować w stacjonarnych sklepach – jak żywność czy odzież. Tylko że w internecie rywalizacja sprowadza się do obniżania marż, a gdy te zostaną ścięte do minimum – pozostaje jeszcze ciąć koszty transportu. Kto zatem przerzuci ruch przesyłek na własną platformę, nie będzie musiał płacić pośrednikom i zyska na atrakcyjności.

Takie podejście jednak, wcześniej czy później, zrodzi szereg problemów. Najwięksi gracze zakładają, że ich maszyny będą stać co kilkaset metrów. W sytuacji gdy konkurować ze sobą będzie kilka dużych sieci automatów, rośnie ryzyko, że co krok będziemy potykać się o ścianę maszyn, szpecącą zarówno duże metropolie, jak i małe miasteczka (w których rywalizacja dopiero się rozkręci). Można tu śmiało założyć, że w końcu samorządowcy sięgną po ustawę krajobrazową i – podobnie jak w przypadku natrętnych billboardów – za pomocą uchwał postanowią wyhamować ekspansję platform dostawczych. No, chyba że komfort konsumenta zwycięży nad estetyką.