To sytuacja bez precedensu. Festiwale, koncerty, spektakle, mecze piłkarskie i całe turnieje sportowe, targi i konferencje biznesowe, msze święte, zajęcia w szkołach i na uniwersytetach – to tylko niektóre z wydarzeń odwoływanych w ostatnich dniach na całym świecie w związku z epidemią koronawirusa. Od wtorku wiele z nich nie odbędzie się również w Polsce – premier Mateusz Morawiecki poinformował o odwołaniu w kraju wszystkich imprez masowych. Komunikat był prosty, ale już jego interpretacja może okazać się trudna. Zamiast skończyć dyskusje, decyzja rozpoczęła nowe, i wywołała zamieszanie w branży rozrywkowej. Część naszych rozmówców mówi wręcz o chaosie.

Nie sposób dziś przewidzieć, ile koncertów czy spektakli zostanie odwołanych. Nie można więc w pełni oszacować strat, jakie to wywoła. Będą one jednak ogromne (operacyjne koszty przygotowania jednego dużego koncertu mogą sięgać setek tysięcy złotych). Kumulacja utraconych przychodów szybko może doprowadzić firmy do utraty płynności finansowej. A na końcu tego łańcucha są ludzie – artyści, obsługa techniczna, kierowcy... Często zatrudniani na umowach cywilno-prawnych, więc słabiej chronieni przez system. Warto pamiętać, że oni również zapłacą za odwołane imprezy.

Nóż na gardle ma już cała branża targowa, która szacuje straty na 500 mln zł. A jeśli epidemia będzie się przedłużać, niewiele lepiej może wyglądać sytuacja klubów sportowych, skoro wszystkie spotkania najważniejszych lig w kraju w najbliższym czasie będą odbywać się bez publiczności. O ile w ogóle do nich dojdzie. Biorąc pod uwagę, że np. w klubach piłkarskiej ekstraklasy wpływy z biletów stanowią średnio kilkanaście procent przychodów, uderzenie po kieszeni będzie dotkliwe.

Argumenty stojące za decyzją o odwołaniu imprez masowych dla każdego są chyba zrozumiałe. Dobrze, że towarzyszy jej również propozycja doraźnej pomocy dla podmiotów, które na niej stracą. Projekt ustawy o ochronie biznesu przed skutkami koronawirusa ma być gotowy w przyszłym tygodniu. Pytanie, czy to o kilka dni nie za późno