Następnie, trzymając się za ręce, poszły w stronę wejścia. Co kilka kroków się zatrzymywały, a flesze aparatów fotograficznych rozbłyskały jak fajerwerki. W końcu dotarły do drzwi, skręciły i zeszły schodami do sali dla VIP–ów. Później królowa otworzyła szczyt szczerym wywiadem o losie syryjskich uchodźców w Jordanii. Publiczność słuchała z uwagą.
Późnym popołudniem następnego dnia odbył się panel pt. „Koniec mizoginii?". Na scenę weszła grupa kobiet, w której były m.in. dramatopisarka Bonnie Greer oraz Charlotte Proudman. Ta druga to młoda angielska prawniczka. Kilka miesięcy temu rozpętała aferę, gdy sporo starszy kolega po fachu przesłał komplement na temat jej zdjęcia w serwisie LinkedIn (konkretnie napisał „stunning", co znaczy cudowna, oszałamiająca). Proudman uznała tę uwagę za niewybaczalnie seksistowską i uwłaczającą, po czym rozwlekła (wraz ze swoją pełną oburzenia odpowiedzią) po mediach społecznościowych – uczyniło to z niej prawdziwą feministyczną heroskę (choć zdarzało się też określenie „feminazi").
– Czy koniec mizoginii to mrzonka? – zapytała z brytyjskim akcentem moderatorka, historyczka dr Amanda Foreman. – W ciągu następnych 29 min spróbujemy odpowiedzieć na to pytanie. Umilkła na chwilę i zajrzała do notatek, jakby rozważała dziesiątki możliwych kierunków, w których może się potoczyć dyskusja o mizoginii. Następnie rozmowa ruszyła jak lokomotywa – były pytania o pornografię, prawo do aborcji, rolę mediów, definicję feminizmu (Foreman zapytała retorycznie, czy na sali znajduje się jakaś kobieta, która nie jest feministką). Dyskutowano o tym, czy internet jest seksistowski, o rasach oraz o tym, że feminizm w Pakistanie jest (co za niespodzianka) na zupełnie innym etapie niż w świecie Zachodu – wiele dziewczynek nie chodzi tam w ogóle do szkoły i są wydawane za mąż w wieku czterech lat.
To ostatnie zabrzmiało dość ponuro. Greer szukała więc czegoś pozytywnego do powiedzenia. – Ta ruina się wali – wygłosiła. – Wąż zawsze najzacieklej walczy, gdy umiera. Musimy być gotowe, kiedy coś się rozpada, żebyśmy mogły przejść na wyższy poziom. To bardzo ekscytujący czas.
Następnie dr Foreman spytała Zing Tsjeng, brytyjską redaktor serwisu Broadly (kobiecej strony internetowej należącej do magazynu „Vice"), jaką radę dałaby samej sobie sprzed 10 lat. Tsjeng wzruszyła ramionami i westchnęła. – Chciałabym móc powiedzieć, że było warto. Bo wydaje się, że dzisiaj robimy krok naprzód i dwa kroki w tył – powiedziała. – Choć mamy Beyonce stojącą na scenie, a w tle wypisane wielkimi literami słowo „feministka", to wciąż walczymy o najbardziej podstawowe sprawy.
Ekonomistka z Harvardu Claudia Goldin, która bada kobiety i tematykę siły roboczej, była na kilku kobiecych konferencjach i czuła się trochę zawiedziona. Określiła je jako skupiające się głównie na „nisko wiszących owocach" i unikające bardziej skomplikowanych strukturalnych kwestii, które zmieniłyby życie wielu kobiet – np. jak wywrzeć nacisk na pracodawców, żeby w większym stopniu akceptowali pracę zdalną („Internet bardzo pomógł kobietom – uważa Joanna Ceplin. – Dzięki niemu możemy kierować swoim biznesem i pracować z domu").
Goldin uważa, że idea, jakoby poszczególne kobiety mogły indywidualnie rozwiązać fundamentalne problemy swojej płci, jest chybiona. A mówienie im, że „jeśli tylko bardziej się postarają, poproszą o więcej podwyżek i będą dokonywać właściwych wyborów, to wszystko się uda", jest nieprawdą. Bo to problem strukturalny, niemal niezależny od nich samych.
– Zmiana zawsze zachodzi dzięki wysiłkom zbiorowym – mówi także Carroll Smith–Rosenberg, profesor emeritus w dziedzinie women's studies na uniwersytecie w Michigan. – Przywódcy są bardzo ważni. Ale zmiana nie zrodzi się z działań jednej osoby w izolacji. Musi być kolektyw. A nie wiem, czy z tych spotkań jakiś kolektyw się wyłania.
Anne–Marie Slaughter, autorka książki pt. „Unfinished Business", uważa, że większość kobiet występujących na scenie podczas takich konferencji to w gruncie rzeczy „korporacyjne aktorki działające pod presją, by w tych wystąpieniach tuszować problemy w swojej własnej firmie". Stąd autocenzura. Rzadko przyznają, że same doświadczyły czy były świadkami seksizmu albo dyskryminacji. A prawdziwa konstrukcja, na której wspiera się ich stanowisko w firmie – często drogo okupiona – jest z reguły ukryta przed ludzkim wzrokiem.
Slaughter mówi, że gdyby miała opracować praktyczną konwersację mającą pomóc kobietom w ich rozwoju zawodowym, zaczęłaby od zapytania tych, które zrobiły największą karierę, o ich życie domowe – także o to, czy ich mężowie nie pracują i biorą na siebie większość obowiązków związanych z wychowywaniem dzieci. Rozmawiałaby o nowych sposobach myślenia na temat budowania kariery, o tym, jak pozwolić sobie w niej na bardziej elastyczne okresy, kiedy takowe są potrzebne. Zachęcałaby do szczerych wyznań o zawartych kompromisach.
Mówiłaby też o tym, czego trzeba, by naprawdę zmienić kulturę w korporacjach. Uważa, że firmy – nawet męska liga NFL – mogłyby wspierać ten cel, robiąc coś konkretnego, jak np. mianując więcej kobiet do rad nadzorczych i zarządów, w zamian za dobry PR.
– Same hasła typu „możesz zrobić wszystko, jeśli tylko wystarczająco się postarasz", to nowomowa, nie rzeczywistość – deklaruje Slaughter.
W tej ostatniej kwestii zdania bywają jednak mocno podzielone. Joanna Malinowska–Parzydło, autorka bestsellera „Jesteś marką. Jak odnieść sukces i pozostać sobą" (obecnie na stanowisku chief visionary officer w firmie Personal Brand Institute pomaga budować klientom markę osobistą), uważa, że problemem polskich kobiet jest szklany sufit, który siedzi w ich głowach, nie zaś niechętni im ludzie i inne przeciwności. Kobiety mają niskie poczucie własnej wartości, a to właśnie dobra samoocena, jak zauważa Malinowska–Parzydło, musi być najważniejszym fundamentem do budowania dobrych relacji i silnej marki osobistej – profesjonalistki czy liderki.
– Kobiety mają trudniej, ale nie ze względu na środowisko zewnętrzne, lecz „wewnętrzne". Polki, przynajmniej moje pokolenie, były wychowywane w tradycji grzecznie spuszczonych w dół oczu, zaniżania własnych sukcesów i niemówienia o sobie rzeczy dobrych, bo te mogły padać wyłącznie z ust zewnętrznych autorytetów: mamy, babci, wychowawcy czy szefa – mówi Malinowska–Parzydło. Jej zdaniem uczestniczki kobiecych eventów i konferencji często właśnie tam uświadamiają sobie, że mają niewłaściwe postawy i myślenie oraz brakuje im umiejętności komunikowania swoich potrzeb i aspiracji, wartości czy talentów i mocnych stron.
Podobnie wypowiada się Patrycja Załug. Jako certyfikowany coach pewności siebie prowadzi ona autorskie warsztaty „Codziennie pewna siebie", w których udział wzięło już ponad 1,3 tys. kobiet. Załug zgromadziła wokół swojej inicjatywy społeczność ponad 18 tys. pań zainteresowanych wzmacnianiem pewności siebie. – To, co robię, pokazuje, jak bardzo my, kobiety, tęsknimy za tym, aby poczuć się naprawdę pewne, wartościowe, poczuć swój potencjał i moc – mówi. Karolina Marzantowicz z IBM uważa, że bardziej niż programów dla kobiet brakuje odpowiedniego poziomu edukacji, wiedzy dotyczącej różnic płci czy też postaw psychologii wśród kadry zarządzającej. – Bo dobry kierownik czy szef mający wiedzę o tym, jakie są typy osobowości i co motywuje ludzi, będzie wspierać w rozwoju zarówno panie, jak i panów – kwituje.
Magdalena Dziewguć, pracująca w Google na stanowisku head of Google for Work na region Europy Środkowej i Wschodniej, uważa, że kontakt z innymi kobietami, które osiągnęły sukces, nie rezygnując przy tym z rodziny, jest najskuteczniejszym sposobem na zmotywowanie pań do rozwoju zawodowego. – Ich wsparcie emocjonalne jest bezcenne w procesie pokonywania kolejnych ograniczeń i barier. Sama otrzymałam i nadal otrzymuję dużo wsparcia od innych kobiet biznesu. Dzisiaj chętnie takim wsparciem dzielę się z koleżankami – podkreśla.
Kaznodzieje już dawno odkryli moc przemowy na żywo, siłę budującego kazania przed zbiórką na tacę. Podczas kolacji ostatniego wieczoru szczytu „Fortune" w Mandarin Oriental Hotel w Waszyngtonie Michelle Obama miała wygłosić przemówienie programowe. Kolacja odbywała się w Narodowej Galerii Portretu w Smithsonian American Art Museum, pomiędzy portretami wielkich postaci z amerykańskiej historii: ojców założycieli, wynalazców i naukowców, bohaterów wojennych itd. W większości mężczyzn, oczywiście. Kobiety, które odniosły największy sukces w amerykańskim biznesie, piły wina z Napa Valley i słuchały pierwszej damy, a potem rozmawiały z menedżerkami firmy Xerox – prezesem Ursulą Burns i szefową technologii Megan Smith – o tym, jak zainteresować większą liczbę dziewczynek matematyką i naukami przyrodniczymi.
Złote połyskliwe obrusy i bukiety białych storczyków ozdabiały salę, w menu znalazły się egzotyczne potrawy. Przy stołach toczyły się gorące rozmowy o tym, jak wyczerpująca jest walka dzień w dzień z całym tym męskim klubem w korporacjach. Uczestniczki narzekały, że niewiele kobiet piastujących niższe stanowiska stara się o awans: „Po całej tej walce i zdobyczach... co się tak naprawdę zmieniło?".
Wtedy na podium weszła Michelle Obama w granatowej sukni, z błyszczącymi oczami i w sali zapadła cisza. Pierwsza dama miała mówić o swojej nowej inicjatywie nazwanej Lets Girls Learn stworzonej, by pomóc dziewczynkom na całym świecie, które nie mają dostępu do formalnej edukacji. I prosiła najpotężniejsze kobiety Ameryki o pomoc.
– Stoicie na czele organizacji, które zmieniają ludzkie życie. Rozbijając każdy szklany sufit, jaki tylko można sobie wyobrazić, pokazałyście nam wszystkim, że miejsce kobiety jest tam, gdzie ona sama chce być – powiedziała Obama. – Jesteście żywym dowodem na to, że jeśli kobiety mają dobre wykształcenie, a ich głos słyszalny jest na korytarzach władzy, zmieniają one nie tylko swoje własne życie, ale też życie narodu i całego świata.
Pierwsza dama opisała okropny los 62 mln dziewcząt w krajach takich jak Afganistan czy Indie. Mają po 12 lub 13 lat i wiele marzeń o tym, kim chciałyby być w życiu. – I pewnego dnia ktoś bierze je za ramię i mówi: Wybacz, ale nie ty. Ty jesteś dziewczynką. Musisz zostać w domu. Musisz wyjść za mąż za mężczyznę starszego od siebie o 20 lat, którego ci wybraliśmy, i zacząć rodzić mu dzieci. Pomyślcie, jak byście się czuły na miejscu tych dziewczynek.
Władczynie Ameryki słuchały uważnie. – Musimy być siecią ratunkową dla tych dziewczynek – mówiła Obama. – Musimy zrobić dla nich to, co kiedyś tak wiele kobiet zrobiło dla nas. Kobiet, które walczyły, żebyśmy mogły wejść do klas szkolnych i na korytarze władzy. I na kierownicze stanowiska. Musimy sprawić, żeby te dziewczynki poszły do szkoły.
Na początku przemówienia pierwszej damy panie dyrektorki na potęgę robiły jej zdjęcia komórkami i zamieszczały na Instagramie. Ale kiedy po 16 minutach zakończyła przemówienie, większość z nich odłożyła telefony i łykała łzy.