Dla Unii bieżący rok może być decydujący po pierwszym trudnym sukcesie umowy CETA z Kanadą. Musi przekonać swoich obywateli, obawiających się globalizacji, że zyskają na poszerzaniu strefy wolnego handlu. A nie będzie to łatwe, wystarczy przypomnieć zakończoną fiaskiem batalię o TTIP (porozumienie USA–UE), którego przeciwnicy protestowali przecinko dominacji ponadnarodowych korporacji i importowi „jedzenia Frankensteina".
Krajobraz po klęsce TTIP
Negocjacje traktatu o wolnym handlu i inwestowaniu przez Atlantyk (TTIP) ze Stanami trwały przez ostatnie trzy lata, ale po wygranej w wyścigu prezydenckim Donalda Trumpa sprawa ucichła. Unijna komisarz ds. handlu Cecilia Mälmstrom stwierdziła w marcu, że po Brexicie i zmianie w Białym Domu tym bardziej trzeba bronić otwartości w handlu.
Unia musi wyjść również poza czysto ekonomiczne argumenty i położyć nacisk na wartości związane ze środowiskiem i normami pracy zgodnie z wytycznymi Międzynarodowej Organizacji Pracy. Konieczne jest też wyjaśnienie spornej kwestii ochrony inwestycji przez niezależne sądy, a nie przez panele arbitrażowe rozstrzygające spory inwestorów z krajami. Dla przyszłych umów handlowych UE ochrona inwestorów będzie kluczem – uważają specjaliści.
Po zamrożeniu TTIP wielu z ponad 200 urzędników zajmujących się tamtymi rozmowami przekierowano na trzy nowe cele: Japonię, Meksyk i Mercosur. Dwa pierwsze kraje chcą zawrzeć umowy jeszcze w tym roku.
Trudne negocjacje z Japonią
Unia ocenia, że ambitna umowa wzmocniłaby jej gospodarkę o 100–319 mld euro, a eksport zwiększyłby się o jedną trzecią. Japonia po wycofaniu się USA z Partnerstwa Transpacyficznego 12 krajów (TPP) może dzięki niej liczyć na wzrost PKB o 0,7 proc. Negocjacje zaczęto w marcu 2013 r., we wrześniu 2016 r. odbyła się 17. runda. Premier Shinzo Abe i szefowie Unii obiecywali zakończyć je jak najszybciej, najlepiej w bieżącym roku, ale podobnie mówiono rok temu i wcześniej.