Hollywood chciał kupić Polańskiego już po debiutanckim „Nożu w wodzie”. W Polsce film pokazujący konflikt dwudziesto- i czterdziestolatków usiłujących znaleźć swoje miejsce w gomułkowskiej stabilizacji, ale też obłudę i upadek moralności – ściągnął na siebie gniew socjalistycznych krytyków. Ale na Zachodzie zachwycił. To była nagroda Fipresci na festiwalu w Wenecji i pierwsza w historii polskiego kina nominacja do Oscara w kategorii filmów nieangielskojęzycznych. W Hollywood zaproponowano Polańskiemu zrobienie remake’u „Noża w wodzie”. Daryll Zanuck chciał mu zapewnić udział Richarda Burtona i Elizabeth Taylor. Polański nie zgodził się. Nie widział potrzeby „przekręcania” dobrego filmu. Może też jeszcze nie czuł się dostatecznie doświadczony, by stawić czoło amerykańskiemu przemysłowi rozrywkowemu?

Wrócił do Ameryki dopiero po kilku interesujących filmach, które zrealizował w Europie, po „Matni”, po „Wstręcie”, a wreszcie po „Nieustraszonych obrońcach wampirów”, którzy powstali w koprodukcji brytyjsko-amerykańskiej. A jego prawdziwym wejściem na zaoceaniczny rynek stało się właśnie „Dziecko Rosemary”. Reżyserię tego filmu zaproponował mu producent Robert Evans. „Szybko się dogadaliśmy, bo on pochodził z tej samej szkoły, co ja — szkoły życia” — napisał potem Evans w w swojej autobiografii „Hazardzista z Hollywood”. W „Dziecku Rosemary” do nowego mieszkania wprowadza się młode małżeństwo. Kamienica kryje jednak tajemnice. Samobójstwo popełnia jedna z sąsiadek, inna częstuje Rosemary deserem, po którym dziewczyna ma bóle głowy i halucynacje. We śnie ma wrażenie, że zostaje zgwałcona przez potwora. Kilka dni później orientuje się, że jest w ciąży. W nowojorskim krajobrazie rozgrywa się dramat ciężarnej kobiety. Schizofreniczki czy może nawiedzonej przez diabła? Polański rozegrał akcję tak, by interpretację pozostawić widzowi: jedni potraktowali ten horror jako obraz satanistyczny, inni jako kolejną opowieść o obłędzie i schizofrenicznym cierpieniu, jeszcze inni jako hymn na cześć wielkiej macierzyńskiej miłości. Wspaniałą kreację stworzyła w filmie Mia Farrow.

Wejściu na ekrany „Dziecka „Rosemary” towarzyszyły protesty lig katolickich i rozliczne skandale, ale film stał się przebojem kasowym, zyskał znakomite recenzje krytyków, nominacje do Oscara. I utorował Polańskiemu drogę do realizacji jego najważniejszego amerykańskiego dzieła „Chinatown”. Kto wie, w jakim miejscu byłby dzisiaj Roman Polański, gdyby w marcu 1977 roku został on oskarżony o gwałt na 13-letniej dziewczynie, której miał robić zdjęcia do „Vogue’a”. Gdyby nie trafił na kilka tygodni do więzienia, gdyby po wyjściu na wolność nie uciekł na zawsze ze Stanów? „Dziecko Rosemary” i potem „Chinatown” udowodniły, że bardzo do amerykańskiego kina pasował. Stało się inaczej. Swój „amerykański”, perfekcyjny warsztat Roman Polański przywiózł do Europy, a ze sprawy sprzed czterdziestu lat w dobie #metoo wciąż jeszcze musi się tłumaczyć. Amerykańskie prawo nie wybacza.

A „Dziecko Rosemary?” Po pół wieku ogląda się je wciąż z podobnym niepokojem.