Z ładem przestrzennym w Polsce jest krucho. Widać to gołym okiem. Groch z kapustą. Przez lata za ten stan rzeczy winiono gminy. Dostawało się im za opieszałość w uchwalaniu miejscowych planów. Za wzór był też zawsze stawiany Gdańsk, w którym plany pokrywają zdecydowaną większą część miasta. Tymczasem jest też i drugie dno tej „opieszałości". Plany kosztują. Samorząd musi wybudować drogi, doprowadzić komunikację, postawić szkoły, przedszkola, a także zapłacić odszkodowania właścicielom i użytkownikom wieczystym, którym ograniczono w planie możliwość zagospodarowania nieruchomości w dotychczasowy sposób.

Oprócz krytyki kolejne ministerstwa odpowiedzialne za budownictwo i ład przestrzenny prezentowały różne pomysły na uzdrowienie tej sytuacji. Przez moment działała nawet specjalna komisja, która pracowała nad kodeksem urbanistyczno-budowlanym. Projekty były różne. Wcześniej czy później lądowały jednak w koszu. Podobny los spotkał też kodeks.

Czy tak będzie i w wypadku ostatniej propozycji? Zobaczymy. Są spore szanse na jej uchwalenie. Rząd ma gotowy projekt, a Sejm ma aż cztery lata na jego uchwalenie. Eksperci widzą jednak wady proponowanych rozwiązań. Podkreślają również, że w planowaniu jest bardzo ważna kontynuacja. Całkiem niedawno z mocy prawa wygasły miejscowe plany, a gminy nie uchwaliły na czas nowych. Przez jakiś czas była więc luka planistyczna i niezły bałagan. Boją się powtórki z historii. Ich zdaniem nie ma potrzeby fundowania Polakom kolejnej rewolucji.

Obowiązująca ustawa o planowaniu wystarczy, chociaż wymaga zmian. Projekt ogranicza władztwo planistyczne gmin, które gwarantuje im konstytucja. Z dużą przesadą reguluje, co samorządy mogą, a czego nie mogą uregulować w planach. Zwraca się też uwagę, że warunki zabudowy zostały już „cywilizowane".

Przez lata były źródłem patologii. To już jednak podobno przeszłość. I stało się tak nie dlatego, że doszło do zmiany przepisów, ale dzięki orzecznictwu.