Rating na poziomie A oznacza tylko (i aż) tyle, iż agencja nie widzi obecnie ryzyka, że polski rząd może nie wywiązać się ze swoich zobowiązań. Nic dziwnego, gospodarka dość szybko rośnie, deficyt i dług są na umiarkowanym poziomie. Śladów groźby bankructwa rzeczywiście nie widać. Nasz rząd ogłosił więc z radością, że decyzja o ratingu to dowód, iż prowadzona polityka fiskalna jest bez zarzutu.
Niestety, cała rzecz wygląda nieco gorzej, jeśli spojrzeć na ogłoszone ostatnio przez Eurostat wyniki wszystkich krajów Unii. To prawda, nasz deficyt nie jest wielki i na pewno nie zagraża bankructwem, ale nasza polityka finansowa nie błyszczy. Niemal połowa krajów Unii nie ma deficytu, ale nadwyżki budżetowe, gorszy wynik od Polski ma tylko siedem państw.
Zwolennicy polityki rządu reagują gniewnym pomrukiem: oto kolejny wymysł spiskujących ekonomistów i niechętnych brukselskich elit. Choć wypłacamy 500+, nasz deficyt jest umiarkowany, więc jakakolwiek krytyka to tylko wyraz niemocy krytykantów.
A jak to wygląda w rzeczywistości? Deficyt na poziomie 1,4 proc. PKB to rzeczywiście niedużo. Problem w tym, w jakiej sytuacji został osiągnięty – i czy taka sytuacja będzie trwać wiecznie.
Każdy student wie, że gospodarka rynkowa rozwija się w sposób cykliczny, a po kilku latach szybkiego rozwoju następuje nieuchronne spowolnienie. W czasie szybkiego rozwoju wpływy podatkowe rosną, więc presja na deficyt spada. Kiedy z kolei gospodarka spowolni (a to się musi zdarzyć, jak nie za rok, to za dwa lata), wpływy kurczą się, a deficyt gwałtownie wzrasta. Jeśli chcemy, by w tych gorszych czasach utrzymał się w dopuszczalnych granicach, powinniśmy wykorzystać czasy lepsze do zrównoważenia budżetu, a nie zaciągać nowe długi (tyle że trochę mniejsze niż zazwyczaj). To naprawdę elementarz ekonomii.