Dlatego partyjni macherzy wypuszczają tyle dymu i jeszcze doprawiają perfumami pochlebstw. Dopiero gdy opadną kadzidlane zasłony i ucichną owacje, zaczną pojmować to, co najistotniejsze i jeszcze groźniejsze, bo przerastające polityczny format tych średniej jakości ludzi, jakich zwykle wynosi do władzy każda demokracja.

To jest trud realizacji swojej koncepcji Polski, zwykle ukrytej pod dekoracjami obietnic. Trud i odwaga zmierzenia się ze swoją wizją. Wprawdzie pewien eksponowany polityk powiedział przed paru laty, że kto ma wizję, niech idzie do psychiatry, ale nawet ciepła woda w kranie jest wizją. Tylko że to wizja kraju w stagnacji. Tym bardziej rozmontowywanie sądownictwa, służby cywilnej i publicznych mediów jest wizją kraju bez demokracji. Rzetelne wybory różniłyby się od cyrku tym, że każda z aspirujących partii mówiłaby uczciwie, o co jej chodzi i do czego zmierza, a nie traktowałaby nas jak rozkapryszonej dzieciarni do przekupienia błyskotkami.

Ale to jeszcze nie najstraszniejsze. Żadna wizja nie da się zrealizować, żaden wymarzony model nie zostanie wcielony w życie. Ale politycy o tym nie wiedzą, może filozofowie, ale nie oni rządzą. Sprawy na tym świecie nie są platońskimi ideami, tylko ich niedoskonałymi cieniami. Możemy to nazwać oporem materii albo nawet grzechem pierworodnym. Nazwa jest drugorzędna, pierwszorzędne jest zrozumienie, że nie zbudujemy świata doskonałego ani wzorowego ustroju. To jest właśnie trud istnienia. Możemy tylko mozolnie i w bólu trochę go poprawiać, wiedząc, że nigdy nie sięgniemy aż do nadziei. Czy istnieją politycy na tyle mądrzy, by się z tym pogodzić?