Po co przypominać, że do Żołnierzy Wyklętych przyklejali się bandyci albo że któryś bojownik miał dwie twarze? Po co bajdurzyć, że w przedwojennej Polsce Ukraińcy byli obywatelami drugiej kategorii, a Polska powojenna zgotowała im akcję „Wisła"? Przecież to ubliżanie ofiarom rzezi wołyńskiej! A już wara od wypominania Jedwabnego albo innych miejsc, gdzie rzekomo przyłożyliśmy rękę do mordowania Żydów. Przecież wiadomo, żeśmy ich z poświęceniem ratowali. Świętości nie szargać! Prawdziwy patriota ma się za lepszego od innych nacji, a swoją ojczyznę za bezgrzeszną. My, Polacy – barwne ptacy. Przecież dzielnie stawaliśmy pod Moskwą, pod Wiedniem, pod Warszawą i gdziekolwiek!

Odrobina wstydu przyda się każdemu w czasach programowo bezwstydnych. Nie ma narodów nieskalanych, tak jak nie ma ludzi bez grzechu. Ale ostatnio pojawia się coś gorszego. Właściwie istniało od pamiętnego 1989 roku, chociaż początkowo na dalekim marginesie publicznej debaty. Transformacja ustrojowa jako wynik kremlowskiego spisku. Wiadomy gmach przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie z gen. Kiszczakiem na czele jako ośrodek kierowniczy przemian w Polsce. Agenci wiodący stumaniony tłum pod chwilowo im przydatnym znakiem „Solidarności".

Teraz zaczyna to płynąć szerszą falą. Nie tylko dlatego, że Wałęsa miał być „Bolkiem". Także po to, by pokazać Polakom, że nic nie potrafią i niczego nie dokonali. Dali się poprowadzić bandzie spryciarzy, którzy miękko umościli się na grzbietach stumanionego narodu. Więc lepiej niech ci durnie nic więcej nie robią na własną rękę, tylko czekają na komendę Pana Prezesa albo innego Wielkiego Przewodniczącego, jaki jeszcze się wyłoni z polskich zawirowań.

Niedawno taki tekst (Konrad Kołodziejski, „Upadek komunizmu: sterowana rewolucja") ukazał się w „Plusie Minusie". Żadnych dowodów, sama wiara w spisek jako siłę sprawczą. Mam bronić rodaków, którym jednak czasem coś się udaje? Ale może to tylko ważny znak czasu.