Bogusław Chrabota: W poszukiwaniu kontynentów strachu

Żyjemy w epoce kompletnej dewaluacji strachu. Stare strachy, strach metafizyczny przed potęgą Boga, strach przed morowym powietrzem, wojną i zniszczeniem praktycznie przestały się liczyć.

Aktualizacja: 02.09.2018 19:38 Publikacja: 02.09.2018 00:01

Bogusław Chrabota: W poszukiwaniu kontynentów strachu

Foto: Fotorzepa, Maciej Zienkiewicz

Opanowaliśmy z grubsza technikę unikania konfliktów wojennych. Antybiotyki wyzwoliły nas od większości śmiertelnych do niedawna chorób. Nauczyliśmy się diagnozować defekty genetyczne jeszcze w życiu płodowym, a sejsmometry mierzą ryzyko wstrząsów tektonicznych. Opanowaliśmy więc nawet w jakimś stopniu gniew drzemiący w głębinach ziemi.

Właściwie nie ma czego się bać, ale przecież strach nie przestał być częścią ludzkiej tożsamości. Nadal króluje, nadal straszy. A więc musieliśmy go przesunąć, uaktywnić w innych sferach. Takich, które do niedawna były na globusie człowieczeństwa poza granicami kontynentów strachu. To fantastyczne zadanie: zdiagnozować te nowe lądy, opisać, przebadać. Coś tu chciał powiedzieć Freud, ale można go uznać jedynie za pioniera. Jego redukcjonizm stał się synonimem żartu, a następcy udowodnili, że w jego modelu więcej jest osobistej obsesji niż uniwersalnej prawdy o człowieku.

Wiele do studiów nad interesującym nas tematem wniósł Eliade, ale za bardzo grzebał się w przeszłości, by jego analiz religioznawczych można było użyć do współczesnych opisów strachu. Powiecie: egzystencjaliści, którzy poszli śladem Kierkegaarda. Cóż, bliskie to wszystko prawdy, ale za bardzo to literackie. Może dlatego więcej o naturze człowieka jest u Camusa niż Sartre'a. Heidegger? Za skomplikowany, za mądry. Nie jest w typie kartografa, tylko tego, co zagląda jedynie w morskie głębiny. A skoro o Heideggerze, to czemu nie o jego uroczym patronie, w brunatnym mundurze, z brzydkim wąsem i głęboko nasuniętej na czoło czapce z daszkiem?

Tu intuicja podpowiada, że jesteśmy bliscy czegoś naprawdę istotnego. To właśnie on, a wcześniej Lenin i jego gruziński następca, a po nich Mussolini, Kim czy Mao stworzyli całkiem nową jakość. Bo któż ledwie kilka dekad wcześniej wpadłby na pomysł, że bać się zagłady mogą całe narody czy społeczności. A oni doprowadzili ten system do perfekcji. Zbudowali nowe konstrukcje, w których strach przestał diagnozować zagrożenie, a stał się wyłącznie przedsionkiem do piekła.

Piekło unaocznili też Amerykanie. Przybrało formę oślepiającego błysku, potem huku, a na koniec zmiatającego ontologicznie wszystko radioaktywnego huraganu. Doświadczyli tego wynalazku mieszkańcy Hiroszimy i Nagasaki.

A my w katalog współczesnych strachów wpisaliśmy nową jakość. Inny strach wprowadziła na agendę ekologia. To dzięki niej pojęliśmy, że świat może utonąć w odpadach. Kto nie wierzy, że to realne ryzyko, niech wybierze się na plaże Zatoki Tajlandzkiej. Tu każdy jej skrawek (prócz regularnie czyszczonych) przykryty jest grubym kożuchem plastiku. Najwięcej jest toreb i butelek, ale zdarzają się również całe sedesy, wanny i nocniki. Jeśli to dzięki nim mielibyśmy się zmierzyć z wiecznością, to w istocie perspektywa jest tyleż straszna, co śmieszna.

A czego dziś boimy się najbardziej? Te same strachy podpowiadają sondaże w każdej części świata. Boimy się utraty pracy, bankructwa, braku pieniędzy, samotności. Boimy się, że nie stać nas będzie na lodówkę, telewizor, wyjazd na wakacje. Tak zbanalizował się, zdewaluował strach. A ja, który zmierzyłem się już z taką liczbą różnych strachów, że szkoda nawet mówić, najbardziej boję się o dzieci. Czyż to nie jest właśnie strach elementarny? Darwinowski? Obawa, że misja, którą nam narzuciła genetyka, nie zostanie zrealizowana?

Boję się również polityki i tego, że mechanizmy, które błędnie utożsamiamy z demokracją, wyniosą do władzy regularnych idiotów. I wariatów. A oni nam zaczną urządzać świat w przekonaniu, że znają się na tym najlepiej. Tego się boję najczęściej. Tym najczęściej karmią się moje sny. To obok strachu o dzieci mój największy kontynent strachu.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Opanowaliśmy z grubsza technikę unikania konfliktów wojennych. Antybiotyki wyzwoliły nas od większości śmiertelnych do niedawna chorób. Nauczyliśmy się diagnozować defekty genetyczne jeszcze w życiu płodowym, a sejsmometry mierzą ryzyko wstrząsów tektonicznych. Opanowaliśmy więc nawet w jakimś stopniu gniew drzemiący w głębinach ziemi.

Właściwie nie ma czego się bać, ale przecież strach nie przestał być częścią ludzkiej tożsamości. Nadal króluje, nadal straszy. A więc musieliśmy go przesunąć, uaktywnić w innych sferach. Takich, które do niedawna były na globusie człowieczeństwa poza granicami kontynentów strachu. To fantastyczne zadanie: zdiagnozować te nowe lądy, opisać, przebadać. Coś tu chciał powiedzieć Freud, ale można go uznać jedynie za pioniera. Jego redukcjonizm stał się synonimem żartu, a następcy udowodnili, że w jego modelu więcej jest osobistej obsesji niż uniwersalnej prawdy o człowieku.

Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?