Prawie pogodziliśmy się z likwidacją niezależnego sądownictwa, ale to ledwie początek. Na tym tle uzasadnione jest oburzenie pani Przyłębskiej na jej niemieckiego kolegę, który powiedział o naszym Trybunale Konstytucyjnym to samo, co wie każdy nad Wisłą. Nie będzie jednak Niemiec pluł nam w twarz! Bo to jest jeden z paradygmatów nowego systemu: nasze sprawy załatwiamy w Polsce. Żadnych odwołań do niezależnych instytucji europejskich, żadnych obcych pieniędzy w organizacjach pozarządowych, żadnego Sorosa. Tak jak u Putina, Łukaszenki i Orbána. Cała różnica w tym, że Unię tolerujemy jako bankomat, ale niech się dalej nie wtrąca!

Nie będzie też władzy ustawodawczej. Sejm już nauczył się uchwalać ustawy w parę godzin bez dyskusji. Nikt się więc nim nie interesuje, komisje sejmowe nie są miejscem ucierania poglądów i interesów. Ważne są rząd i Nowogrodzka. Trzeba wiedzieć, z kim się tam spotkać, na kogo powołać i jakich argumentów użyć. Z opozycją nie trzeba nic uzgadniać; niech sobie będzie, ale bezsilna i zaplątana we własne nogi, zajmująca się kłótniami w swoim gronie. Można jej używać do symulacji pojednania: najpierw uchwala się ustawę, potem można zrobić okrągły stół i dyskutować o niej. Wtedy przydają się naiwni: Lewica, jeszcze dwa tygodnie temu wołająca, że nie będzie rozmawiała z szulerami, pierwsza siada do stołu z PiS.

Samorządy są potrzebne najwyżej jako atrapa. Przykręcono im śrubę finansową i dorzucono wydatków; wkrótce padną pod własnym ciężarem. Spokornieją, wtedy nie trzeba będzie wysyłać komisarzy do miast i gmin. „Ciemnemu ludowi" potrzeba disco polo i seriali, ale nie informacji powodujących zamęt w poczciwych główkach. Na przykład o tym, że wykonujemy najmniej testów w Europie, współzawodnicząc z Bułgarią i Rumunią. Wtedy można się chwalić małą liczbą zachorowań i „wypłaszczeniem krzywej", a zapomnieć, że to tylko znieczulająca fikcja. Ale o to przecież szło!