Jakże to, przecież rząd nie ugiął się przed szantażem, absolwenci zdali egzaminy, maturzyści wkrótce do nich przystąpią, nauczyciele grzecznie wrócili do zajęć? Tylko że pisowski rząd jeszcze nie wie, jak bardzo przegrał, ale wkrótce się dowie, bo rozeźleni nauczyciele z rodzinami wezmą odwet przy niedalekich wyborach. Ponieważ szanse są wyrównane, nawet kilkusettysięczna grupa może przeważyć szalę.

Ale rządzący przegrali jeszcze bardziej, bo legła w gruzach pierwsza z reform „dobrej zmiany", jaką z żelazną konsekwencją przeprowadzono zaraz po przejęciu rządów: przebudowa oświaty polegająca na powrocie do peerelowskiego modelu szkoły, likwidująca reformę wcale nie tak dawno wdrożoną przez rząd Jerzego Buzka.

Że przegrali nauczyciele, to oczywiste, bo nie dostali podwyżek. Ale oni też jeszcze nie wiedzą, jak bardzo zostali rozbici: legły w gruzach resztki belferskiego autorytetu, sami pomogli władzy prezentować ich jako sobków i nierobów, napuścić na nich tak rodziców, jak uczniów. Najlepsi i myślący będą częściej odchodzić z zawodu albo poszukają szczęścia za granicą. Pozostaną bierni i ulegli, ale może o to właśnie chodziło.

Najbardziej przegrał kraj, który szczyci się, że miał Komisję Edukacji Narodowej, pierwsze w dziejach ministerstwo oświaty. Nie od dziś i nie tylko za tego rządu oświata jest polityczną kartą przetargową zwalczających się partii. Aktualnie rządząca pokazała, że rozdaje pieniądze tylko tym, którzy będą na nią głosować. Wielodzietnych rodzin i zapatrzonych w przeszłość emerytów jest o wiele więcej, więc to ich trzeba przekupić. Nauczyciele za dużo myślą i za wiele czytają, aby głosować jak należy.

Przecież ta pierwsza reforma „dobrej zmiany" nie miała na względzie lepszego modelu szkoły, tylko napisanie na nowo jej programów, nasycenie ich kultem żołnierzy wyklętych i apoteozą upadłych powstań. Nie ma wszak nic lepszego niż uległy i bezmyślny elektorat.