W gruncie rzeczy oba są bardzo podobne. I w jednym, i w drugim przypadku dyplomaci muszą otrzymać polityczne wsparcie z kraju. Oba kryzysy zaczęły się w polityce krajowej i żadnego z nich bez polityków z Wiejskiej, Nowogrodzkiej i Alei Ujazdowskich rozwiązać nie sposób. Sam dyplomata, nawet najzdolniejszy, nie wyczaruje bez pomocy polityków królika z kapelusza. Mechanizm jest taki: dyplomaci mogą przygotować wyjaśnienia, białe księgi i księgi w innych kolorach, ale muszą mieć pewność, że zaplecze polityczne w kraju jest gotowe na takie ruchy, które wszystkim pozwolą wyjść z twarzą. Powtarzanie po kilka razy partnerom zza granicy, że nas nie rozumieją, może przynieść efekt odwrotny do zamierzanego. Tak jak w życiu: pierwszy raz słuchamy kogoś, kto nam coś tłumaczy z uwagą. Gdy jednak odkrywamy, że ktoś już wie, że się nie rozumiemy, ale chce nas zagadać, raczej się irytujemy, bo takie tłumaczenie okazuje się uporczywą formą perswazji. Do tego ciągłe powtarzanie, że ktoś nas nie rozumie, może być uznane za zawoalowane kwestionowanie czyjejś inteligencji lub wiedzy ogólnej, a tego to już naprawdę nie lubi nikt.

Obie te sprawy są na tyle strategicznie ważne dla Polski, że najlepszym rozwiązaniem byłaby cicha próba wsparcia rządu przez opozycję. W tym kierunku szły deklaracje Grzegorza Schetyny. Ale i w takim wypadku za deklaracjami i wezwaniami do jedności muszą pójść realne gesty ze strony większości, która wszak decyduje.

Jeśli więc praca dyplomatów, czy to w sprawie kryzysu wokół ustawy o IPN, czy w sporze z Komisją Europejską, nie ma wsparcia wśród polityków, to sama w sobie nie da efektu. Polscy dyplomaci i politycy negocjujący w Brukseli, powtarzający te same frazy lub odczytujący je z kartek na początku będą budzić zainteresowanie, potem zdziwienie, a na koniec irytację. Retoryczne argumenty, których słusznie szuka gabinet Morawieckiego, bez realnych politycznych ruchów będą jak kolejne obroty korbki w katarynce. Początkowo stworzyły one możliwość ponownego podejścia do stołu obrad w Brukseli. Ale jeśli nie pójdzie za nimi konkret z Warszawy, mogą finalnie tylko pogorszyć sytuację rządu w tych negocjacjach.