Czeka nas największa zmiana klimatu geopolitycznego od 30 lat. Problem polega na tym, że myśmy dawno w innych niż amerykański pokój warunkach nie funkcjonowali, bo albo była wojna, albo komuna. Wizję zjednoczenia Niemiec amerykańscy politycy w latach 80. popierali pod jednym warunkiem: że nowe Niemcy będą funkcjonowały w ramach zjednoczonej Europy.

Dlatego USA popierały powstawanie wspólnego rynku itd. Gdy w stoczni trwał zakończony niepowodzeniem wiosenny strajk w 1988 roku, na dyplomatycznych salonach Europy i Stanów już toczyły się rozmowy o tym, co się zmieni w ciągu kilku lat. Rozpadaniu się komunizmu towarzyszył strach amerykańskich elit, że Europejczycy, szczególnie ci ze środka kontynentu, urządzą sobie rzeczywistość jak przed 1939 rokiem – z zajmowaniem kawałków państw sąsiadów, gdy nadarzy się okazja, etnicznymi konfliktami, wojnami i wojenkami handlowymi, a także słabością polityczną, która doprowadziła do strzałów ze „Schleswiga-Holsteina". Amerykańskie elity pamiętały trudne czasy, mocarstwem rządził pilot US Navy z czasów drugiej wojny światowej. Dla politycznego Waszyngtonu było oczywiste, że lepiej płacić za zaangażowanie w Europie, niż w razie czego regulować wojenne rachunki szaleńców.

W jednym z wywiadów przed trzema dekadami Zbigniew Brzeziński mówił, że jeśli Wielka Brytania nie chce się jednoczyć, to Stany postawią na Niemcy. I tak się stało. Chrzestnym ojcem zjednoczonej Europy stał się 41. prezydent USA. 1 lipca 1991 roku rozpadł się Układ Warszawski, a dwa dni później Lech Wałęsa w Kwaterze Głównej NATO deklarował: „Pragniemy jednej, bezpiecznej Europy, a jej gwarancje znajdują się w NATO". Traktat z Maastricht został parafowany 11 grudnia 1991 roku, czyli dokładnie 69 dni po zjednoczeniu Niemiec. Nowy porządek był szyty na miarę i z niesamowitą precyzją, tak jakby ówcześni decydenci bali się, by jeszcze coś głupiego nie przyszło komuś do głowy w przerwie między systemami. Stany nie dbały już tylko o świat anglosaski, ale otwierały się na Europę kontynentalną.

Dzisiaj Unia, chrzestna córa Waszyngtonu, irytuje elitę nad Potomakiem. Zapowiedź, że pierwszą rozmówczynią Donalda Trumpa będzie Theresa May, to sygnał ostrzegawczy dla liderów Unii, że wybrzmiały już ostatnie akordy Pax Americana. Trzeba sobie radzić, panie i panowie, polityka Waszyngtonu będzie inna, co nie znaczy, że ktoś od razu wycofa wojsko z Polski czy rozwiąże NATO. I w tym kontekście trzeba czytać, jak przebiegnie hucznie zapowiadana w Warszawie wizyta Angeli Merkel.