Prof. Sadowski: COVID-19 niezwykle groźny dla serca

Po przejściu koronawirusa część pacjentów może potrzebować przeszczepu serca. Na razie leczy się ich farmakologicznie – mówi prof. Jerzy Sadowski, kardiochirurg.

Publikacja: 16.03.2021 14:42

Prof. Sadowski: COVID-19 niezwykle groźny dla serca

Foto: materiały prasowe

Czy choroby sercowo-naczyniowe zniknęły w pandemii? W 2020 r. było o 20 proc. mniej zawałów niż rok wcześniej.

Ani choroby, ani zawały nie zniknęły podczas pandemii jak za sprawą czarodziejskiej różdżki. Po prostu wielu z nich się nie diagnozuje, ponieważ pacjenci boją się szpitala czy przychodni, gdzie w dużym skupisku ludzkim łatwiej się zakazić. Na początku pandemii wielu z nich w ogóle nie wychodziło z domu. Inni wychodzili wyłącznie po zakupy, szerokim łukiem omijając placówki ochrony zdrowia, choć szpital czy przychodnia od początku były znacznie bezpieczniejsze niż wielkie dyskonty, bo dbano w nich o reżim sanitarny i zachowywano zasady dystansu społecznego.

Ten strach powoli mijał wraz z rozwojem pandemii, ale do dziś wielu chorych do przychodni czy szpitalnego oddziału ratunkowego zgłasza się, dopiero gdy są bardzo chorzy. Kiedyś ból w klatce piersiowej, który może świadczyć o niedokrwieniu serca i zagrażającym zawale, dla większości Polaków był impulsem do wezwania karetki. Dziś tak nie jest. Nawet – wydawałoby się – oczywiste objawy nie są w stanie skłonić niektórych do wizyty w szpitalu. I zanim pacjenci zadzwonią po pomoc, mija tzw. złota godzina, która powinna upłynąć od momentu bólu do udrożnienia tętnicy wieńcowej w pracowni hemodynamicznej. A im dłużej tętnica jest zamknięta, a mięsień uszkodzony, tym gorzej dla serca.

Dlaczego?

Jeśli szybko udrożnimy zwężoną tętnicę, to skutki niedokrwienia będą minimalne. Długotrwałe uszkodzenie mięśnia sercowego objawia się z kolei martwicą i bliznowaceniem serca. Ale nawet jeśli pacjent trafi do szpitala w ciągu „złotej godziny", może w porę nie trafić do pracowni. Procedury znacznie wydłużyła bowiem konieczność przeprowadzenia testu na Covid-19.

A co z pacjentami, którzy muszą wykonywać badania kontrolne? Czy oni również unikają kontaktu z lekarzem?

W wielu wypadkach tak. Zgłaszają się dopiero wówczas, gdy zaczynają odczuwać ból. Tymczasem jest to groźne, bo często okazuje się, że ich tętnice są już tak zwężone, że jedynym rozwiązaniem pozostaje operacja, która, z kolei, może się opóźnić. Tymczasem w przypadku zwężeń krytycznych, obejmujących ponad 90 proc., operacja musi odbyć się pilnie.

Czy pandemia odwróciła postęp, jaki w polskiej kardiologii dokonał się przez ostatnich 20 lat?

Niestety tak. Do tej pory sposób leczenia zawału był w Polsce modelowy, a nasi kardiolodzy chwalili się na całym świecie całościowym pokryciem kraju siecią pracowni hemodynamicznych, w których wykonuje się koronarografię, diagnostykę i ewentualnie leczenie tętnic wieńcowych. To sprawiało, że pacjent z bólem w klatce piersiowej trafiał do ośrodka w „złotej godzinie", był szybko diagnozowany i szybko udrażniano naczynie. Ten cud, który zawdzięczamy także inwestycjom sektora prywatnego i dobremu finansowaniu ze środków publicznych, teraz blednie.

A jak w pandemii działa kardiochirurgia?

Jako małopolski konsultant wojewódzki ds. kardiochirurgii przygotowałem sprawozdanie z ostatniego roku dotyczące liczby przeprowadzonych w tym czasie operacji. Przed pandemią w Małopolsce przeprowadzaliśmy ich 10–12 dziennie, pięć dni w tygodniu, a w przypadkach pilnych także w weekendy. Teraz normą są trzy do czterech operacji dziennie. Tymczasem kolejki się wydłużają i przybywa chorych, którzy wprawdzie jeszcze mogą poczekać, ale już za chwilę będą się kwalifikowali do operacji pilnej.

Czy to znaczy, że po przebyciu Covid-19 większość z nasmoże się spodziewać dolegliwości ze strony serca czy płuc?

Zmiany mogą z początku nie dawać objawów, co może uśpić czujność pacjenta, zwłaszcza gdy samą infekcję przechodził łagodnie. Tymczasem, na przykład w przypadku płuc, mogą one zostać na trwałe. Większe można zauważyć na zdjęciu rentgenowskim, mniejsze wymagają tomografii komputerowej. Dlatego my, lekarze, powinniśmy zachować szczególną czujność. Jestem przekonany, że koronawirus zmieni sytuację pacjentów kardiologicznych w Polsce. Sami lekarze z kolei będą musieli na bieżąco dokształcać się na ten temat, przeglądając fachową literaturę. Niemal codziennie o koronawirusie publikowane są nowe prace naukowe, z którymi warto się zapoznać.

Widział pan już na sali operacyjnej serce uszkodzone przez koronawirusa?

Jeszcze nie, ale spodziewam się je zobaczyć. Zapewne przez jakiś czas takich pacjentów będzie się próbowało leczyć farmakologicznie. Dopiero kiedy sytuacja okaże się beznadziejna, będziemy ich kwalifikować do przeszczepów. A przypomnijmy, że w Polsce ich liczba jest niewielka – ledwie przekracza 100 rocznie.

A jak na pacjenta z chorobami krążenia działa sama infekcja wirusem SARS-CoV-2?

To zależy od wielu czynników. Już sam wiek jest czynnikiem ryzyka powikłań, ponieważ osoby starsze mają osłabiony układ odpornościowy i wirus może u nich uszkadzać komórki serca. Choroba krążenia jeszcze to ryzyko zwiększa, ponieważ u pacjentów kardiologicznych występują dodatkowo problemy z oddychaniem. Na skutek Covid-19 w płucach dochodzi do zwłóknienia i niewydolności oddychania, a w sercu do kardiomiopatii pozapalnej i upośledzenia kurczliwości lewej komory. W zdrowym sercu kurczliwość lewej komory wynosi ponad 70 proc., podczas gdy zapalenie mięśnia sercowego jest w stanie ją obniżyć nawet do 15–20 proc. Wówczas operacja naprawcza nie wchodzi w rachubę, trzeba serce przeszczepić. Infekcja SARS-CoV-2 jest równie niebezpieczna w przypadku pacjentów z chorobami zastawek. Istnieje ryzyko zapalenia wsierdzia, które może się przerodzić w zapalenie mięśnia sercowego. Możemy się spodziewać, że w przyszłości więcej pacjentów będzie miało uszkodzone płuca i serce i że więcej osób będzie się kwalifikowało do transplantacji serca.

Prof. Jerzy Sadowski jest małopolskim konsultantem wojewódzkim w dziedzinie kardiochirurgii

Czy choroby sercowo-naczyniowe zniknęły w pandemii? W 2020 r. było o 20 proc. mniej zawałów niż rok wcześniej.

Ani choroby, ani zawały nie zniknęły podczas pandemii jak za sprawą czarodziejskiej różdżki. Po prostu wielu z nich się nie diagnozuje, ponieważ pacjenci boją się szpitala czy przychodni, gdzie w dużym skupisku ludzkim łatwiej się zakazić. Na początku pandemii wielu z nich w ogóle nie wychodziło z domu. Inni wychodzili wyłącznie po zakupy, szerokim łukiem omijając placówki ochrony zdrowia, choć szpital czy przychodnia od początku były znacznie bezpieczniejsze niż wielkie dyskonty, bo dbano w nich o reżim sanitarny i zachowywano zasady dystansu społecznego.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Diagnostyka i terapie
Tabletka „dzień po” także od położnej. Izabela Leszczyna zapowiada zmiany
Diagnostyka i terapie
Zaświeć się na niebiesko – jest Światowy Dzień Świadomości Autyzmu
Diagnostyka i terapie
Naukowcy: Metformina odchudza, bo organizm myśli, że ćwiczy
Diagnostyka i terapie
Tabletka „dzień po”: co po wecie prezydenta może zrobić ministra Leszczyna?
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
zdrowie
Rośnie liczba niezaszczepionych dzieci. Pokazujemy, gdzie odmawia się szczepień