Statystyczny Polak nie czyta już prawie książek (tylko ok. 40 proc. może się pochwalić przebrnięciem przez choć jedną rocznie!), ale za to już częściej niż raz w roku idzie do kina. W tym roku sprzedaż biletów kinowych może sięgnąć rekordowych 51 mln sztuk. Czyżby odrodzenie kulturalne? Patrząc na listę najchętniej oglądanych filmów – niekoniecznie. Dominują kiepskie komedie i kreskówki, na które rodzice są ciągnięci przez pociechy – z pierwszej dziesiątki najpopularniejszych w tym roku widziałem właśnie tylko te, pozostałych nie zamierzam oglądać, chyba że za karę. Filmy, o których dyskutują krytycy czy które zdobywają nagrody na międzynarodowych festiwalach, wciąż docierają tylko do garstki odbiorców. Większość woli papkę w kolorowym opakowaniu, która wyleci z głowy równie szybko, jak do niej trafiła.

Francuzi są w stanie robić inteligentne komedie, które nie dość, że mają coś do powiedzenia, to w ciekawej formie, atrakcyjnej dla innych nacji. U nas tylko prymitywna satyra albo ciężkostrawne gnioty, na które ciągną szkolne wycieczki.

W telewizji widać już zmianę podejścia i nadawcy zaczęli odbiorcę szanować. Oczywiście nadal są głupawe seriale paradokumentalne z fatalnymi półamatorami w wydumanych sytuacjach. Jest też rozrywka naprawdę wysokiej próby – wiele nowych seriali zdecydowanie przejdzie do historii, i to nie z powodu absurdalnej fabuły, jak nieodżałowana „Dynastia", tylko wysokiego poziomu, doskonałej gry aktorów.

Co musi się stać, żeby widzowie ambitne produkcje oglądali też w kinach? Zmienić musi się chyba wiele, skoro większość widzów w salach multipleksów nie potrafi przebrnąć przez film bez przeżuwania prażonej kukurydzy czy innych przekąsek. Idą na film czy posiłek?