Obywatel, gdy uzna, że coś jest nie tak, może oczywiście próbować się odwoływać, opłacić własnego rzeczoznawcę, ale grono tych, którzy tak robią, jest niewielkie, zresztą towarzystwa zwykle i tak alternatywne kosztorysy odrzucają. Zacietrzewiony klient może pójść w takiej sytuacji do sądu i zapewne wygra, ale iluż takich jest? Gros z nich po przemyśleniu wybierze wypłatę odszkodowania w gotówce, a potem będą próbowali naprawić samochód jak najtaniej.

Taka polityka jest jednak niebezpieczna także dla systemu ubezpieczeń. W ten sposób bowiem na drogach pojawiają się kolejne, często połatane byle jak pojazdy powypadkowe, zwiększając w ten sposób ryzyko powstania kolejnych wypadków, wypłacania kolejnych odszkodowań i tak dalej. A w tle majaczyć będą kolejne podwyżki OC, bo szkodowość rośnie, a biznes powinien być przecież rentowny. W podobnej sytuacji są zresztą warsztaty naprawiające takie samochody bezgotówkowo – żeby nie ryzykować odrzucenia wyceny naprawy, sięgają po tańsze zamienniki oryginalnych części, a z tym jest jak w totolotku – jedne są bardzo dobrej jakości, inne są jedynie tanie.

Pomysł wprowadzenia niezależnych rzeczoznawców wyceniających szkody nie jest zły, bo zwiększa równowagę pomiędzy stronami. Ubezpieczyciele oczywiście się bronią, już grożąc kolejnymi podwyżkami cen OC. Ale moim zdaniem bronią się niemądrze. We własnym interesie powinni zgodzić się na niezależne wyceny. Ale jeśli klienci biorą gotówkę, a nie korzystają z warsztatów rozliczających się z ubezpieczycielem bezgotówkowo, niech przedstawiają potem kwity, że jeśli już naprawiali auto, to szkoda została zlikwidowana uczciwie, a nie u wujka w stodole za ćwierć ceny.