Przypominam, że objęcie pierwszego dziecka programem 500+ jest postulatem PO. I właśnie w tym kontekście proszę jednak o niewrzucanie PO do jednego worka rozdawnictwa z PiS – perorowała w minionym tygodniu posłanka Platformy, włączając się w dyskusję ekonomistów zaniepokojonych eksplozją wydatków. Pewnie zaniepokoili się jeszcze bardziej, skoro oto opozycja bije się z rządzącymi o miano tego, kto pierwszy podłożył bombę pod finanse państwa.

Bomba jeszcze zwiększy swą siłę rażenia, bo wyciągnięcie przez prezesa Kaczyńskiego z kapelusza 40 mld zł rocznie na nowe wydatki podziałało na wyobraźnię słabiej opłacanych grup zawodowych i uruchomiło reakcję łańcuchową. Nie mam wątpliwości, że rząd tak jak przed rocznicą 11 listopada uległ naciskom walczących o swoje policjantów, tak pęknie w obliczu ruszającej w sezonie egzaminów lawiny strajku nauczycielskiego. Pytanie tylko, czy akt kapitulacji minister Anna Zalewska podpisze ze Związkiem Nauczycielstwa Polskiego czy z przyjazną dotąd PiS Solidarnością. I żeby nie było wątpliwości – postulaty nauczycieli uważam za uzasadnione. To skandal, by młody pedagog po pięciu latach studiów zarabiał na starcie nieco tylko ponad ustawowe minimum, znacznie mniej od początkującego pracownika dyskontu. Mój osiedlowy sklep właśnie oferuje 3250 zł brutto na dzień dobry – tyle, ile nauczyciel zarabia po wielu latach pracy. Zamiast na 500+ część pieniędzy powinna pójść na nauczycielskie podwyżki.

Nie zdziwię się też, jeśli do boju w wyborczym roku ruszą pracownicy zdezorganizowanej nieprzemyślaną reformą służby zdrowia, zwłaszcza od lat słabo opłacane pielęgniarki. A tu jeszcze rolnicy ustawiają się w kolejce po wsparcie i mogą nie poprzestać na paleniu siana na skrzyżowaniu w centrum stolicy. Wszystko to dodatkowe naście, a może dziesiąt miliardów. Między bajki włóżmy sfinansowanie tego i „piątki" z dalszego uszczelniania podatków. Nie da się też szukać oszczędności, skoro 500+, najhojniejszy z programów, zyskał status świętej krowy, nie do ruszenia, ktokolwiek w przyszłości będzie rządził. Nie zrobi tego PiS, a i PO głupio będzie ciąć zasiłki zarabiającym np. ponad średnią, bo biłoby to w jej elektorat.

Dlatego spodziewam się w przyszłości raczej sięgnięcia głębiej do kieszeni części podatników. PiS może wrócić do likwidacji tzw. 30-krotności, powyżej której przestaje się płacić ZUS, co przyniosłoby ponad 5 mld zł (w sam raz na połowę trzynastki dla emerytów, jeśli zostanie na stałe). Ustawa padła w Trybunale Konstytucyjnym z powodów proceduralnych i jeśli wróci uchwalona lege artis, będzie nie do ruszenia. Przecież kiedyś już państwo pobierało składki ZUS od całości zarobków, ale emerytury liczono co najwyżej od 1,5-krotności średniej.

Atmosfera sprzyja zresztą takim zmianom. Ekonomiści młodego pokolenia dowodzą, że obciążenia na rzecz państwa są degresywne. Dlatego nie zdziwię się, jeśli pojawią się pomysły zwiększenia progresji podatkowej, zwłaszcza, że na dolnym odcinku skali szykuje się obniżka z 18 do 17 proc. Wyższe stawki na górnym odcinku skali? A może powrót do proponowanej kiedyś zarówno przez PiS, jak i PO jednolitej daniny łączącej PIT z ZUS, co świetnie kamuflowałoby faktyczną podwyżkę podatków dla bardziej zamożnych. Jakkolwiekby to wyglądało, wniosek jest jeden: pilnuj portfela, klaso średnia.