Disney został zmuszony zamknąć w tym roku tymczasowo wszystkie swoje parki rozrywki w Azji, we Francji oraz w Stanach Zjednoczonych w wyniku pandemii koronawirusa i wprowadzanych przez rządy zakazów zgromadzeń publicznych. Spowodowało to gigantyczne straty dla sektora rozrywki, w tym dla międzynarodowego giganta. Jak podał koncern, zamknięcie Disneylandów kosztowało go od stycznia do marca 1 miliard dolarów, a 20 tys. pracowników zostało odesłanych na bezpłatne urlopy.
Czytaj także: Disney przestanie płacić niemal połowie swoich pracowników
Nic dziwnego, że koncern liczy na jak najszybsze ponowne otwarcie swoich parków rozrywki. Ma jednak świadomość, że nic już nie będzie takie samo i goście na długo będą musieli liczyć się z surowymi obostrzeniami. Zostanie wprowadzony między innymi wymógł zachowania dystansu społecznego, obowiązkowe noszenie maseczek zarówno dla pracowników, jak i odwiedzających, a także zwiększone zostaną rygory utrzymania czystości na terenie obiektu - sprzęty mają być na przykład dezynfekowane po każdym użyciu, co znacząco wydłuży czas oczekiwania w kolejce.
Rozważane są też takie środki ostrożności, jak mierzenie wszystkim gościom temperatury, ustawianie plastikowych barierek, by oddzielić oczekujących w kolejkach czy wprowadzenie transakcji bezdotykowych w kasach jako jedynej formy płatności.
W poniedziałek koncern otworzył ponownie swój azjatycki Disneyland w Szanghaju, ale dla ograniczonej liczby turystów i już wyprzedał tysiące biletów. Również w tym tygodniu Disney poinformował, że planuje na 20 maja częściowe uruchomienie niektórych sklepów i restauracji w sektorze handlowym Disney Springs na Florydzie. Data całkowitego otwarcia parków rozrywki nie jest jednak jeszcze znana. Disney z pewnością będzie stopniowo wpuszczał pierwszych gości, badając uważnie sytuację i reagując na stan epidemiologiczny w regionie.