Pomysł na budowę listy do Parlamentu Europejskiego przez Koalicję Obywatelską można rozpatrywać z dwóch perspektyw. Z jednej strony to sprawdzony pomysł. Lubimy filmy, które już oglądaliśmy, lubimy piosenki, których już słuchaliśmy.

Lubimy też znanych polityków. Świetne wyniki, jakie uzyskiwał w wyborach europejskich Jerzy Buzek, mogą być dla twórców Koalicji Obywatelskiej dobrym prognostykiem. Leszek Miller, Marek Belka, Włodzimierz Cimoszewicz, Ewa Kopacz, Kazimierz Marcinkiewicz czy Hanna Suchocka mają dziś status nie tylko byłych szefów rządu, ale sympatycznych komentatorów wydarzeń bieżących. Pytanie jednak, na ile przełoży się to na wynik całej listy. I co łączy ze sobą tak różne postaci, poza niechęcią do PiS?

Osobista popularność i telewizyjna sympatyczność nie zawsze przekładają się na wynik wyborczy, o czym kilkakrotnie mógł się przekonać Aleksander Kwaśniewski, który udzielał swego wsparcia, twarzy i nazwiska rozmaitym inicjatywom, co nie przynosiło im ani promila poparcia. Podobnie było z Lechem Wałęsą. Czy różnica statusu byłego premiera i byłego prezydenta jest aż tak istotna, by ta prawidłowość nie miała dotyczyć tworzonej właśnie Koalicji Europejskiej?

Przyjrzyjmy się też pomysłowi Platformy z perspektywy całego menu politycznego, które wyborcy będą mieli przed oczami, wybierając w maju swoich przedstawicieli. Dziś bowiem wygląda na to, że PiS do PE będzie wystawiał wiele spośród twarzy „dobrej zmiany", na czele z byłą premier Beatą Szydło. Spór pomiędzy PiS a PO będzie wyglądał więc tak: albo głosujesz za dalszym ciągiem przeprowadzanej przez PiS rewolucji, albo za powrotem do III RP – wszak kandydaci Koalicji to twarze III RP – głosujesz więc za wykasowaniem ostatnich trzech lat z historii Polski. Tyle tylko, że już nigdy nie będzie tak, jak było. Od 2015 r. świat się radykalnie zmienił. Jeśli ktoś uważa, że można udawać, że Amerykanie nie wybrali Trumpa, Brytyjczycy nie zagłosowali za brexitem, Włosi nie wynieśli do najwyższych urzędów państwowych Salviniego, Brazylijczycy nie postawili na Bolsonaro, to znaczy, że nic nie zrozumiał ze społecznej rewolucji, która dzieje się na całym świecie. Nie trzeba zgadzać się z wyżej wymienionymi politykami, ale trzeba rozumieć, jakie zjawiska dały im władzę.

Jest i inna słabość tej koncepcji. W niedzielę swoją partię zaprezentował Robert Biedroń. I choć jego program wygląda na pisany przez scenarzystów filmu „Kler", i za wyjątkiem lewicowego populizmu nie ma do zaoferowania wiele nowego, warto zauważyć pewną symbolikę. Biedroń chce stawiać na młodość, stąd nazwa jego partii: Wiosna. Jak zauważył jeden z mych redakcyjnych kolegów, wspólna lista nestorów III RP zaprezentowana w sobotę powinna się nazywać: Jesień. To porównanie wypada na niekorzyść PO.