Dla opozycji nadszedł kluczowy moment w negocjacjach dotyczących startu do PE. Wszyscy rozmawiają i nikt niczego nie wyklucza. Najszerzej otwarte są drzwi u ludowców – bywają u nich właściwie wszystkie partie, z PiS włącznie (choć, jak twierdzą posłowie PSL, nie ma to nic wspólnego z wyborami). Jak w czwartek informowała „Gazeta Wyborcza", w piątek miała się odbyć wspólna konferencja prezesa PSL Władysława Kosiniaka-Kamysza i przewodniczącego PO Grzegorza Schetyny, podczas której mieli przedstawić tzw. małą koalicję w wyborach do PE. Nie odbyła się jednak. Politycy PO, z którymi rozmawiała „Rzeczpospolita", twierdzą, że dojdzie do niej w poniedziałek, a opóźnienie to wyłącznie kwestia organizacyjna.

Ale w PSL mówią zupełnie co innego. – Jaka konferencja? – dziwi się jeden z członków władz partii. – Takie wyborcze porozumienie wymagałoby przecież zgody Rady Naczelnej. A jej posiedzenie odbędzie się być może na przełomie stycznia i lutego.

Skąd takie rozbieżności między PO i PSL? Rzecz jest poważna, bo dotyczy samej koncepcji budowania listy opozycji na wybory europejskie. Platformie jest potrzebne szybkie porozumienie z ludowcami, żeby zdyscyplinować resztkę Nowoczesnej i SLD. Liczba pierwszych miejsc jest ograniczona, a apetyty koalicjantów – bardzo duże. SLD ma przecież swoją reprezentację w PE, i to poważną, z liczącymi się w Unii politykami, takimi jak choćby wiceszef Parlamentu Europejskiego Bogusław Liberadzki. Trudno byłoby wytłumaczyć brak „jedynki" dla takiego polityka. Lepiej więc negocjować z pozycji siły, która jest, jak się wydaje, ulubioną pozycją PO.

PSL widzi to inaczej. Woli raczej dogadać się wcześniej z mniejszymi ugrupowaniami, stworzyć wspólny front i wtedy negocjować miejsca na listach. – PO nie rozumie, co narobiła, traktując swojego koalicjanta, czyli Nowoczesną, jak zdobycz na polowaniu – mówi nam poseł PSL. – To naprawdę zmieniło nastroje wśród innych partii. My nie udajemy, że nie ufamy PO, by dostać lepsze warunki. My jej naprawdę po tym wszystkim nie ufamy i wolimy się najpierw skonsolidować z innymi – wyjaśnia.

Czy to znaczy, że lista „dużej opozycji" jest zagrożona? Raczej nie, tym bardziej że pewne jest, że z prawej strony wystartuje ruch Kukiz'15, a z lewej konkurencja w postaci ruchu Roberta Biedronia. Na razie środowisko to nie prowadzi z nikim żadnych poważnych rozmów, ale to może się zmienić po 3 lutego, czyli oficjalnym ogłoszeniu powstania ugrupowania. W tej sytuacji brak wspólnej reprezentacji byłby samobójstwem. W dodatku PO grozi jeszcze powstanie mniejszej listy lewicowej (może z SLD, jeśli się nie udadzą negocjacje), która może i będzie miała skromniejszy wynik, ale głosy zabierać będzie właśnie mainstreamowi. PO więc się spieszy, by jak najszybciej zacząć kampanię, a reszta gra na czas, by jak najwięcej wytargować.