"Musisz iść na wojnę z prezydentem, którego masz. Jeśli naprawdę uważasz, że Iran nie może zdobyć broni atomowej, to w końcu mamy szansę, aby dokończyć robotę” – przyznał niedawno na łamach „The New York Times” Bill Kristol, jeden z ojców założycieli współczesnego neokonserwatyzmu. Zaraz dodał: „W ostatnich latach nie wspierałem działań Benjamina Netanjahu. Ale wspieram izraelski atak na irański program nuklearny. Nie byłem i nie zamierzam być zwolennikiem Donalda Trumpa. Ale życzę prezydentowi i jego administracji sukcesów w tym kryzysie”.
Czyżby te słowa oznaczały zbliżenie między neokonserwatystami a ruchem MAGA, na czele którego stoi Trump? Pewnie do tego długa droga, ale fakt, że obecny prezydent zaangażował się w konflikt na Bliskim Wschodzie – mimo wielokrotnych zapewnień o niechęci do zagranicznych interwencji – dowodzi, że także jego administracja nie porzuciła ostatecznie planów „zmiany reżimu” w Iranie i pozostałych państwach regionu.
Udokumentowane miejsca ataków Izraela na Iran i Iranu na Izrael - stan na 16 czerwca (MAPA)
Zabawne, że jeszcze w maju amerykańskie media pisały o ostatecznym zmierzchu neokonserwatyzmu. Nie kto inny jak sam Donald Trump podczas swojej wizyty w państwach Zatoki Perskiej skrytykował swoich poprzedników, którzy jego zdaniem „uznawali za naszą powinność przyglądanie się duszom zagranicznych przywódców i wykorzystywanie amerykańskiej polityki do zadośćuczynienia za ich grzechy”. Tymczasem, jak podkreślał prezydent, „narodziny współczesnego Bliskiego Wschodu to nie efekt działania »budowniczych narodów« (nation-builders), neokonserwatystów czy liberałów nieszukających zysków (non-profit liberals), ale samych narodów zamieszkujących ten region”.
„Ostatecznie, tak zwani budowniczowie narodów, więcej zniszczyli niż zbudowali” – podsumowywał Trump. „Interwencjoniści angażowali swoje wysiłki w złożone społeczeństwa, których tak naprawdę nie rozumieli”.