W związku z przypadającą 1 sierpnia 75. rocznicą wybuchu Powstania Warszawskiego przypominamy tekst, który ukazał się w "Rzecz o historii" w 2017 roku.
Motywacje mieli bardzo różne. Czasami podejmowali świadomą i przemyślaną decyzję poprzedzoną odpowiednimi przygotowaniami. Tak było przede wszystkim w wypadku Żydów, którzy zdawali sobie sprawę, że jeżeli wpadną w łapy hitlerowskich oprawców, czeka ich niechybna śmierć, i dlatego jeszcze przed ustaniem walk budowali ukryte schrony. Wielu warszawiaków nie chciało porzucać swego dobytku, licząc na to, że lada dzień wkroczą Rosjanie. Niektórzy powstańcy nie dowierzali niemieckim zapewnieniom o traktowaniu jeńców zgodnie z konwencją genewską i także woleli się ukryć. O losie części robinsonów zdecydował przypadek. W kilku zasypanych piwnicach pozostali ciężko ranni powstańcy i cywile, których Niemcy po prostu nie zauważyli lub uznali za zmarłych. Inni cudem przeżyli jedną z niezliczonych egzekucji przeprowadzanych przez Niemców przez cały okres powstania i kiedy już znaleźli względnie bezpieczną kryjówkę, nie zamierzali jej z własnej woli opuszczać, obawiając się, że ponownie trafią pod lufy oprawców z SS lub Wehrmachtu. W płonącym mieście pozostała także niewielka grupka osób, które wcale się nie ukrywały – to groza wojny i utrata bliskich spowodowały, że postradali zmysły i zarządzenia niemieckie nakazujące opuszczenie miasta były im całkowicie obojętne.
W ukryciu
Trzeciego dnia powstania 16-letni Antoni Czarkowski został wyprowadzony na rozstrzelanie pod apteką Anca przy Marszałkowskiej 21. Pijany żołdak strzelił niecelnie, kula zamiast rozerwać rdzeń kręgowy, przeszła tuż obok kręgów szyjnych, ominęła tętnicę i wyszła poniżej szczęki. Kiedy chłopak odzyskał przytomność, poczuł, jak ktoś przeszukuje mu kieszenie, po czym zaczyna ciągnąć po bruku. Gdy znalazł się obok jednego z okienek piwnicznych, wyślizgnął się Ukraińcowi i zanurkował w dół. Uciekając przed pogonią, kluczył po dopalającym się budynku i w końcu schronił się na jego rozgrzanym dachu. Rankiem zszedł z dachu i ukrył się w jednym z mieszkań. Kiedy wyjrzał z okna, jego oczom ukazał się zdumiewający widok. Dwóch mężczyzn jak gdyby nigdy nic zajadało się na podwórzu kiełbasą. Zdzisław Michalik oraz Władysław Tymiński, podobnie jak Czarkowski, cudem uniknęli rozstrzelania. Wspólnie podjęli decyzję, że ukryją się w dosyć niecodziennym miejscu. Większość robinsonów szukała schronienia w zamaskowanych bunkrach i piwnicach, tymczasem Czarkowski i jego towarzysze postanowili zadekować się na poddaszu wypalonej kamienicy. Kilka dni później dołączył do nich kolejny warszawski rozbitek. Jan Łatwiński był przekonany, że w egzekucji stracił całą rodzinę. Postanowił wspiąć się na dach i popełnić samobójstwo. Po drodze spotkał ukrywającą się trójkę, która przekonała go, aby do nich dołączył. Robinsonowie z Marszałkowskiej nie mieli możliwości ucieczki. Ich kryjówka od początku znajdowała się na obszarze kontrolowanym przez Niemców. Rozpoczęła się ich wielotygodniowa walka o przetrwanie.
7 sierpnia w domu przy Ogrodowej 26A schronił się Józef Dudziński wraz z żydowskim szewcem Witoldem Łazowskim. Szybko się zorientowali, że oprócz nich na terenie kamienicy przebywa czteroosobowa rodzina Słowików oraz dozorczyni domu przy ul. Ogrodowej 24 Władysława Lewandowska, będąca w piątym miesiącu ciąży. 13 sierpnia dołączył do nich właściciel znajdującej się w suterenie olejarni, Żyd Jan Festiger. Po wielu perturbacjach grupa ulokowała się w mieszkaniu na siódmym piętrze, do którego było bardzo trudno się dostać ze względu na zawalone schody. Zamieszkali w dwóch oddzielnych klitkach, których podłogi wyłożyli znalezionymi materacami.
Robinsonem z przymusu została także Danuta Gałkowa (z domu Ślązak), „Blondynka", sanitariuszka batalionu „Chrobry", która postanowiła ratować rannych znajdujących się w szpitalu powstańczym „Pod krzywą latarnią". Jej historia to niezwykła opowieść o sile ludzkiego charakteru i woli przetrwania, która potrafi pokonać największe przeciwności. Tuż przed zajęciem Starego Miasta przez Niemców powstańcy i nieliczni cywile ewakuowali się stamtąd kanałami. Resztę ludności cywilnej Niemcy wysiedlili. Rannych rozstrzeliwali lub palili żywcem. Właśnie tych bezbronnych nieszczęśników postanowiła ocalić 20-letnia sanitariuszka. Wynosiła ich z kolejnych płonących piwnic, torowała drogę pośród stosów ciał pomordowanych i gruzów staromiejskich kamieniczek. Nadludzkim wysiłkiem udało się jej ukryć 22 rannych powstańców i cywilów w piwnicy przy ul. Freta 1–3. Większość zmarła w następnych dniach z upływu krwi i wyczerpania. Razem z „Blondynką" uratowali się jedynie: dowódca jej plutonu ze zgrupowania „Chrobry" Mieczysław Gałek „Elegant", jej późniejszy mąż, oraz Edward Matecki.