W historii III RP urzędujący prezydenci raczej przegrywali walkę o reelekcję. Tylko Aleksandrowi Kwaśniewskiemu udało się przezwyciężyć to „fatum". Natomiast Lech Wałęsa oraz Bronisław Komorowski przegrali starania o drugą kadencję. Podobnie byłoby prawdopodobnie w przypadku Lecha Kaczyńskiego, którego urzędowanie przerwała tragiczna katastrofa lotnicza na kilka miesięcy przed wyborami, które miały przesądzić o tym, czy będzie kontynuował swoją misję. Wszystkie badania opinii publicznej były dla niego wówczas niekorzystne. Czy Andrzejowi Dudzie uda się powtórzyć sukces Kwaśniewskiego, czy raczej doświadczy tej samej klęski, jaka była udziałem Wałęsy i Komorowskiego?
Dziś wszystko wskazuje na to, że w maju pokona swoich konkurentów. Jest liderem wszystkich sondaży, z bezpieczną przewagą nad Małgorzatą Kidawą-Błońską. Ale czy oznacza to, że może być pewny zwycięstwa? W żadnym stopniu. Jak każdy bowiem ma swoją piętę Achillesową. Nawet kilka.
Pierwszą z nich jest fakt, że przez cały okres swojej prezydentury nie był politykiem samodzielnym, a jedynie skwapliwym wykonawcą poleceń z Nowogrodzkiej. Z małym wyjątkiem w lecie 2017 roku, pokornie wykonywał to, czego od niego oczekiwał prezes PiS. To jego najsłabszy punkt. Bowiem o ile jego macierzysta partia do przejęcia pełni władzy potrzebowała nieco ponad 40 proc. poparcia społecznego (w 2015 roku wystarczyło jedynie 37,5 proc.), o tyle jemu niezbędne jest ponad 50 proc. ważnie oddanych głosów. Jeśli zatem opozycja poważnie myśli o pokonaniu go, musi w świadomości społecznej przyspawać go na trwałe do Jarosława Kaczyńskiego oraz dniem i nocą powtarzać, że urzędujący prezydent jest jedynie przedłużeniem władzy PiS.
Dziś Duda ma o wiele wyższe notowania niż jego była partia – czasami ta różnica dochodzi do 10 pkt proc. Zmniejszenie tej różnicy byłoby szansą dla opozycji. Jeśli prezydent zostanie w oczach wyborców zdekodowany jako de facto działacz PiS, wówczas może zostać pokonany. Jeśli jednak uda mu się zyskać opinię samodzielnego gracza, wygra pierwszą i drugą turę. Zadaniem zatem opozycji w nadchodzącej kampanii byłoby uczynienie z wyborów prezydenckich swoistego referendum na temat dalszego trwania PiS u władzy. W takiej narracji Duda musiałby polec, bowiem nigdy ugrupowanie Kaczyńskiego nie było popierane przez większość wyborców. Sukces „paktu senackiego" zasadzał się na tej prostej konstatacji. W maju należy go jedynie ubrać w nową formułę i narzucić wyborcom.
Związek z PiS to najpoważniejsza słabość urzędującego prezydenta, którą musi wyeksploatować opozycja, jeśli poważnie myśli o zwycięstwie. Ale niejedyna. Kolejną jest potencjalna śmieszność kandydata PiS – ma on bowiem predylekcję to strojenia min, wzruszania się swoimi przemówieniami, czułostkowości na granicy kiczu. To wszystko może go niszczyć w dobrze przeprowadzonej kampanii w mediach społecznościowych, bo jest potencjalnie „memotwórcze". Duda jest po prostu na wielu ujęciach zabawny, a nawet pocieszny, by wspomnieć zdjęcia z rozgrzewki do marszu z kijami czy – kultowe już – selfie z koniem w tle. Jedną z najbardziej destrukcyjnych metod walki politycznej jest ironia i obsadzanie przeciwnika w roli „króla obciachu". Udało się to PiS w odniesieniu do Bronisława Komorowskiego czy Ryszarda Petru, co przyczyniło się do ich porażek. Ale ta sama broń może być wykorzystana do walki z Dudą. Dostarczył on przez ostatnie pięć lat mnóstwa materiałów, które doskonale nadają się do ośmieszającej kampanii viralowej. O jej sile wiedzą już sztabowcy PiS, którzy od pewnego czasu stosują ją wobec kandydatki PO, uwypuklając szereg jej wpadek i przejęzyczeń. Na razie nie osiągnęli spodziewanego efektu, ale widać, że będą grać w tę grę. Jednak może być ona skutecznie zastosowana także wobec ich kandydata.