Inspiracją dla zespołu jest historia Lublina, z którego pochodzą muzycy, miasta, a w którym niegdyś krzyżowały się różne wpływy i tradycje. W Polsce przedwojennej były u nas całe dynastie klezmerskie, a dziś coraz młodsze pokolenia muzyków przyłączają się do nurtu kojarzonego z kulturą żydowską.
Z kilkunastu zespołów, które dobrze radzą sobie w tym gatunku, wiele grywa bardzo wysmakowane i skomplikowane tematy, chociaż wciąż nie sposób oddzielić muzyki klezmerskiej od zabawy związanej kiedyś z weselami i uroczystymi ceremoniami.
Klezmafour gra zupełnie tak jak dawniej – do tańca. Muzycy hipnotyzują widzów, rwą serca i umysły, a podając sobie tematy w czasie grania, zaszczepiają je od pierwszych taktów publice. Kto bywał latem w Kazimierzu Dolnym i natknął się na nich, wie, o czym mowa. Grywają zresztą sporo na imprezach tematycznych i folkowych, na Białostocczyźnie i krakowskim Kazimierzu, Warszawa widziała ich w tamtym roku na festiwalu Singera.
Właśnie wydali pierwszą płytę, na której dowodzą umiejętnego przekraczania ram rodzajowych i eksplorują dodawanie do muzyki klezmerskiej jazzu, soulu, drum’n’bassu, eksperymentują z hip-hopem.
Klezmafour (co zawsze lepiej brzmi niż Klezmafive – śmieją się muzycy) działają w piątkę, od kiedy do składu dołączył bębniarz, w odpowiedzi na zapotrzebowanie na zestaw perkusyjny. Od ponad roku ich brzmienie stało się więc wyraźniejsze, a akcenty rozłożone mocniej. Wykonują oprócz własnych kompozycji utwory inspirowane folklorem bałkańskim, od którego zaczęła się ich muzyczna przygoda.