Greenpoint coraz mniej polski

Pani Elżbieta, właścicielka „Happy End”, małej restauracyjki na Greenpoincie nie ma wątpliwości: Polaków jest tu coraz mniej. – Niedawno pożegnałam młode małżeństwo, które często przychodziło do mnie na obiady - mówi. Wrócili do Biłgoraja - pisze Anna Wickers z Nowego Jorku

Aktualizacja: 08.02.2009 11:42 Publikacja: 08.02.2009 00:02

Greenpoint coraz mniej polski

Foto: Fotorzepa, ms Michał Sadowski

Red

W lecie zwykle kręciło się tu sporo studentów z Polski. Teraz trudno kogoś znaleźć do pracy. Żeby utrzymać się w biznesie, pani Elżbieta sama gotuje i wydaje posiłki. Pomaga jej syn Marcin, który uważa, że jeśli tak dalej pójdzie, to większość polskich biznesów zniknie z Greenpointu.

– Nie tylko skończyły się przyjazdy w poszukiwaniu pracy. Greenpoint stał się za drogi dla wielu, mieszkających tu od dawna Polaków - mówi. Przenoszą się do Ridgewood i Maspeth w Queensie. Tam powstają polskie sklepy i restauracje. Na pozór dzielnica wygląda tak jak dawniej. Na Greenpoincie i Manhattan Avenue nadal słychać język polski, a amatorzy polskich wędlin nadal mogą kupić je w „Kiszce” lub „U Mazura”. Często jednak polski przeplata się z angielskim, przybyło sklepowych szyldów wyłącznie z angielskimi napisami.

Ten trend zaczął się już kilka lat temu, kiedy uciekając od drożyzny na Manhattanie, nowojorscy yuppies zaczęli szukać tańszych mieszkań po drugiej stronie East River. Ceny mieszkań i domów raptownie zaczęły wówczas iść w górę. Teraz trudno tu wynająć mieszkanie z jedną sypialnią za mniej niż 1000 dolarów miesięcznie. Za większe trzeba zapłacić 2,5- 3 tysiące. Dom to już wydatek rzędu półtora do dwóch milionów dolarów.

Stare domy, których właścicieli nie stać na remonty, wykupują deweloperzy. Burzą je i stawiają nowe. Żeby kupić mieszkanie na własność w apartamentowcu trzeba mieć pół miliona dolarów.

Jednym z takich deweloperów jest Krzysztof Rostek, który wybudował na Greenpoincie kilkanaście domów. Przyznaje, że mieszkania w nich są droższe i stać na nie niewielu Polaków (stanowią tylko 15 procent kupujących). W popularności, którą zyskuje Greenpoint, nie widzi jednak, w przeciwieństwie do innych, zagrożeń, ale nowe możliwości.

- Nie trzeba biadolić, jak robią to niektórzy, że Greenpoint przestaje być polski - mówi, ale budować i otwierać nowe biznesy. Tak działa gospodarka wolnorynkowa.

Drogie domy i mieszkania to tylko jedna z przyczyn, dla której na Greenpoincie ubyło Polaków. Kolejne to problemy z zalegalizowaniem pobytu, niski - do niedawna - kurs dolara i pojawienie się nowych rynków pracy w krajach Unii Europejskiej - podkreśla Zosia Kłopotowska, redaktor naczelna „Kuriera Plus”. – Znam młodych ludzi, którzy nie zahaczając nawet o Polskę, wprost z Nowego Jorku polecieli do Londynu, żeby tam szukać szczęścia – mówi.

Powroty do kraju i przenoszenie się mieszkańców Greenpointu do innych dzielnic już wymusiły pewne zmiany na właścicielach polskich biznesów. Część z nich podąża za klientami do innych dzielnic. Inni pozostają na Greenpoincie i dostosowują się do nowych warunków. – Musieliśmy się przestawić - wyjaśnia pani Karolina z agencji „Polamer” przy Manhattan Avenue.

- Ci, którzy przychodzili do nas kiedyś, nie znali angielskiego i potrzebowali głównie pomocy przy tłumaczeniu dokumentów, załatwieniu prawa jazdy, czy wysłaniu paczki. Teraz rozszerzyliśmy usługi. Załatwiamy między innymi bilety lotnicze dla rodaków z kraju, którzy chcą zrobić sobie wycieczkę na kilka dni do Nowego Jorku, albo na Karaiby.

Pani Karolina wierzy, że Greenpoint nie straci do końca polskiego charakteru. - Przecież są tu polskie szkoły, kościoły, polscy lekarze. Nawet ci, którzy przeprowadzili się do innych dzielnic, będą tu ciągle przyjeżdżać - dodaje.

Optymistą jest również Bogdan Chmielewski, dyrektor wykonawczy Unii Polsko-Słowiańskiej, która przed kilku lat otworzyła trzeci oddział na Greenpoincie w okazałym budynku przy McGuiness Boulevard i dzięki aktywom w wysokości 1,2 miliarda dolarów jest najbardziej prężną tego rodzaju instytucją w Stanach Zjednoczonych. Prawie połowa tych aktywów pochodzi - jak podkreśla - z Greenpointu.

Unia otworzyła filię w Rigdewood, wkrótce powstanie nowy oddział w Maspeth. Chmielewski jest jednak przekonany, że jego instytucji nie zabraknie klientów na Greenpoincie, chociaż - przypuszczalnie w związku z wyjazdami - zamknięto tu ostatnio nieco więcej kont niż otwarto. Przecież większość nieruchomości i biznesów nadal pozostaje w polskich rękach. – Upłynie jeszcze dużo wody w East River zanim Greenpoint przestanie być polski - stwierdza z przekonaniem.

W lecie zwykle kręciło się tu sporo studentów z Polski. Teraz trudno kogoś znaleźć do pracy. Żeby utrzymać się w biznesie, pani Elżbieta sama gotuje i wydaje posiłki. Pomaga jej syn Marcin, który uważa, że jeśli tak dalej pójdzie, to większość polskich biznesów zniknie z Greenpointu.

– Nie tylko skończyły się przyjazdy w poszukiwaniu pracy. Greenpoint stał się za drogi dla wielu, mieszkających tu od dawna Polaków - mówi. Przenoszą się do Ridgewood i Maspeth w Queensie. Tam powstają polskie sklepy i restauracje. Na pozór dzielnica wygląda tak jak dawniej. Na Greenpoincie i Manhattan Avenue nadal słychać język polski, a amatorzy polskich wędlin nadal mogą kupić je w „Kiszce” lub „U Mazura”. Często jednak polski przeplata się z angielskim, przybyło sklepowych szyldów wyłącznie z angielskimi napisami.

Pozostało 80% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!