Mit nieskazitelnej historii świętego imperium Rusi

Historia stała się bardzo ważnym argumentem w rywalizacji politycznej między państwami o prestiż - mówi "Rz" prezes IPN Janusz Kurtyka

Aktualizacja: 31.08.2009 13:52 Publikacja: 30.08.2009 21:11

Janusz Kurtyka

Janusz Kurtyka

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

[b]Do niedawna geneza wybuchu II wojny światowej była jasna. Dziś Rosjanie na nowo zdają się pisać historię.[/b]

[b]Janusz Kurtyka, prezes IPN:[/b] II wojna światowa wybuchła dlatego, że doszło do sojuszu Hitlera i Stalina – wedle badań historycznych nie ma co do tego wątpliwości. To truizm. Po dojściu Hitlera do władzy w 1933 r. Sowieci wytrwale zabiegali o powrót do współpracy wedle modelu porozumień lokarneńskich. Stalin od marca 1939 r. wysyłał Niemcom szczególnie mocne sygnały o swej gotowości do zawarcia układu, na co Hitler przystał, dążąc do tego, aby wojna z Polską miała charakter lokalny. Hitler zdecydował się na zaatakowanie najpierw Polski, gdy ta wiosną 1939 r. odmówiła przystąpienia do osi, czyli najpierw zabezpieczenia Niemcom tyłów przy okazji planowanego ataku na Francję, a po jej upadku współudziału w ataku na ZSRR. Przystąpienie Francji i Anglii do wojny 3 września 1939 r. przekreśliło rachuby Hitlera (i było sukcesem polskiego ministra spraw zagranicznych Józefa Becka), a Stalinowi stwarzało od dawna wypracowywaną perspektywę wykrwawienia się państw Zachodu w wojnie "imperialistycznej" i w konsekwencji szansę na zajęcie przez Sowietów całej Europy. To dlatego Stalin w latach 1939 – 1941 był "najlepszym sojusznikiem Hitlera" (by użyć tytułu znanej książki Aleksandra Bregmana), wspierał jego kampanie olbrzymimi dostawami surowców i żywności, i z pewnością kontynuowałby tę politykę. Sojusz został zerwany nie przez Stalina, lecz przez Hitlera, który w grudniu 1940 r. nie zgodził się na danie Sowietom wolnej ręki na Bałkanach, w Azji i w cieśninach czarnomorskich: Bosfor i Dardanele, co miało być ceną za oficjalne przystąpienie Sowietów do sojuszu państw osi.

Związek Sowiecki w konsekwencji sojuszu z hitlerowskimi Niemcami z 23 sierpnia 1939 r. zerwał polsko-sowiecki pakt o nieagresji z 1932 r. i podjął działania wojenne w latach 1939 – 1940: zajął i przyłączył bezprawnie połowę terytorium Rzeczypospolitej Polskiej, terytoria Litwy, Łotwy, Estonii, w wyniku agresji zbrojnej lub szantażu politycznego oderwał części terytoriów Finlandii i Rumunii. Teza, jakoby pakt Hitler-Stalin (Ribbentrop-Mołotow) z sierpnia 1939 r. miał na celu zyskanie przez Sowiety na czasie przed nieuchronną wojną z Niemcami, jest adresowanym do Anglosasów propagandowym wymysłem sowieckim z okresu po 22 czerwca 1941 r., kiedy po ataku Niemiec na ZSRR doszło do zawiązania koalicji antyniemieckiej.

[b]Rosja pokazała, że można używać historii instrumentalnie do prowadzenia polityki. Pan przestrzegał, że jeśli Polska nie będzie prowadzić własnej polityki historycznej, to nasze dzieje będą pisali inni.[/b]

Myśląc o współczesnej rosyjskiej polityce, nie można nie dostrzegać, że propagandowo wypreparowana historia jest w tej chwili bardzo ważnym spoiwem ideologii imperialnej. Tworzy się mit nieskazitelnej historii świętego imperium, nowoczesnego wcielenia "świętej Rusi". W związku z tym informacje o milionach ofiar Stalina, o tym, że detonatorem II wojny światowej był pakt Ribbentrop-Mołotow, o tym, że na rozkaz Moskwy komuniści w całej Europie przed 22 czerwca 1941 r. osłabiali opór przeciw Niemcom (sygnalnie przywołajmy tu Francję w 1940 i Jugosławię w 1941 r.), że Sowiety przez dwa z sześciu lat wojny były sojusznikami hitlerowskich Niemiec, nie pasują do tej niepokalanej wizji historii. Nie jest jednak tak, że wszyscy rosyjscy historycy dali się zaprząc do propagandowego rydwanu – prace tych uczciwych i profesjonalnych nie są dostrzegane przez reżyserów mitologii państwowej. Dominują propagandyści i funkcjonariusze oddelegowani "na odcinek historii". Historia obecnie stała się bardzo ważnym argumentem w rywalizacji politycznej między państwami o prestiż – a ten jest realnym elementem polityki międzynarodowej. Argumentacja historyczna odgrywa tutaj niebywale ważną rolę obok takich argumentów, jak rozwój cywilizacyjny czy atrakcyjność kulturowa. Argumentacja historyczna w tych przetargach może jednak często ocierać się o propagandę lub wręcz być jej narzędziem. W wypadku Rosji mamy najczęściej do czynienia wyłącznie z propagandą, która ma zamazać prawdę o Związku Sowieckim jako współsprawcy II wojny światowej. Miejmy nadzieję, iż oficjalne czynniki rosyjskie nie posuną się do wykorzystywania w prezentowaniu swego stanowiska konstrukcji wyłącznie propagandowych, oderwanych całkowicie od rzeczywistości historycznej. Np. pozostawią tylko głupiej propagandzie tezę o rzekomym tajnym protokole do polsko-niemieckiej deklaracji o nieagresji z 1934 r., którego konsekwencją miało być przygotowywanie niemiecko-polskiej wyprawy na Moskwę. Taki protokół nigdy nie istniał. W obiegu propagandowym pojawiła się natomiast sowiecka fałszywka, której publikację w prasie francuskiej w 1935 r. inspirowała tamtejsza rezydentura wywiadu sowieckiego (celem było osłabianie sojuszu polsko-francuskiego i wzmacnianie prosowieckiego zwrotu w polityce Francji) i która następnie została "przedrukowana" jako sensacja przez centralne gazety moskiewskie "Prawdę" i "Izwiesta", 20 kwietnia 1935 r. (w dzień urodzin Hitlera). Nieopatrznie przed kilku laty napisał o tej "operacji" z aprobatą rosyjski historyk Stanisław Morozow, autor wyjątkowo nierzetelnej książki o stosunkach polsko-czechosłowackich w latach 1933 – 1939. Tezy tej książki odnajdujemy dzisiaj w rewelacjach rosyjskich mediów i rosyjskich służb specjalnych. Naukową otoczkę buduje zaś Aleksandr Djukow, przedstawiany jako autor książki o pakcie Ribbentrop-Mołotow, sugerujący na poważnie istnienie tajnego protokołu polskoniemieckiego z 1934 r. To nie ma nic wspólnego z nauką, natomiast wszystko z propagandą i wiele ze scenariuszami kreowanymi przez rosyjskie służby. Budowanie oficjalnego rosyjskiego stanowiska państwowego na podstawie takich "dokumentów" i takich "argumentów" byłoby symptomem bardzo niebezpiecznego zjawiska.

[b]A jak pan ocenia niemiecką politykę historyczną?[/b]

Z punktu widzenia interesu państwa niemieckiego oceniam ją jako bardzo skuteczną. Jest niesłychanie konsekwentna i czerpie z "informacyjnego morza" tworzonego przez wolne, obficie finansowane badania naukowe. W Niemczech trwają ożywione debaty historyczne, niestety nie są wolne od schematów i politycznej poprawności; natomiast tamtejsza historiografia – wszystkich okresów historycznych – należy do najlepszych na świecie. Oczywiście władze państwowe czerpią z osiągnięć historiografii wybiórczo, poprzez kreowaną przez siebie politykę historyczną definiując interes państwa, jedne wątki i problemy eksponując, inne pomijając. Podobny mechanizm dotyczy ośrodków opiniotwórczych forsujących swoje punkty widzenia. Zwraca uwagę tendencja do konsensusu politycznego w sprawach polityki historycznej – przykładem niech będzie berliński "Widoczny znak", którego sens powstania nie jest przez nikogo poważnego kwestionowany. Polityka historyczna Niemiec to także docieranie do szerokich rzesz odbiorców, m.in. przez wspieranie twórczości filmowej. Odbija ona obecne nastroje społeczne związane ze zmianami generacyjnymi; charakteryzuje ją zainteresowanie historią i odrzucanie wizerunku Niemców jako "narodu sprawców" na rzecz wizji "narodu ofiar". Państwo w Niemczech odzwierciedla i wykorzystuje te nastroje i nie stara się ich osłabiać. Ta ostatnia tendencja powoduje, iż Niemcy zachowują się, jakby zapominali, że wywołując wojnę i realizując rasistowskie koncepcje, spowodowali niewyobrażalne cierpienia narodów europejskich, a w konsekwencji i z tego powodu cierpienia dotknęły także ich samych. Przywołajmy tu takie filmy, jak "Ucieczka", "Gustloff" czy "Upadek", "Anonima – kobieta w Berlinie". Wbrew sugerowanej ostatnio tendencji Wehrmacht i naród niemiecki były wierne Hitlerowi do końca. Była walka u boku Hitlera do końca i nie było niemieckiego antyhitlerowskiego ruchu oporu. Były natomiast odosobnione próby sprzeciwu lub buntu grupy oficerów, jednak dopiero w obliczu nieuchronnej klęski. Próby te pokazują filmy "Sophie Scholl" i amerykańsko-niemiecka "Walkiria" (o Stauffenbergu). W Niemczech zmienił się klimat intelektualny i niemiecki przemysł filmowy odpowiada na zapotrzebowanie społeczne. Przy czym filmy te w większości są niezłe i mogą liczyć na masową widownię. U nas wśród znacznej części środowiska filmowego panuje przekonanie, że robienie filmów o historii najnowszej jest czymś kłopotliwym, działaniem na polityczne zamówienie. Z drugiej strony taka twórczość wymaga jednak zwykłej odwagi, bo chcąc być w zgodzie z prawdą historyczną, trzeba iść pod prąd stadnego myślenia i klisz forsowanych przez niektóre wpływowe środowiska i media. Tematów nie brakuje, by wymienić ucieczkę ORP "Orzeł", Westerplatte, biografie generała Okulickiego, Andersa, Maczka, rotmistrza Pileckiego, Monte Cassino, powstanie warszawskie, ale także postać Berlinga czy zdradziecką rolę PPR. Tematów jest mnóstwo. Sukces Muzeum Powstania Warszawskiego pokazuje, jak wielkie jest zapotrzebowanie społeczne. A film jest przecież w swej istocie sztuką dla ludu.

[b]W dyskusji o Muzeum II Wojny Światowej pojawiły się głosy, że nie może być mowy o jednej narracji historycznej, bo istnieje wiele równoprawnych: jeden służył pod Rommlem, inny pod Andersem, jeden ratował Żydów, inny zarabiał na ich tragedii. Jak się panu podoba budowanie takiej wielowątkowej opowieści?[/b]

W przestrzeni muzealnej powinniśmy unikać historii edukacyjnie pustych. Przede wszystkim wciąż jednak na dobrą sprawę nie znamy oficjalnej koncepcji Muzeum II Wojny, bo zakładam, że na nowo rozpisany konkurs powinien "zagospodarowywać" tę koncepcję, a nie wyręczyć twórców Muzeum w jej stworzeniu. Moim zdaniem Muzeum II Wojny Światowej w Polsce powinno podkreślać wyjątkowość polskiego losu w latach 1939 – 1945: od słynnego przemówienia Józefa Becka odrzucającego w imię honoru żądania niemieckie i od paktu Ribbentrop-Mołotow w 1939 r. po symboliczną nieobecność Polski na konferencji założycielskiej ONZ w San Francisco w 1945 r. Taka narracja winna prezentować też oczywiście genezę II wojny (a więc konsekwencje upadku imperiów w latach 1918 – 1919 i gry dyplomatyczne pokojowego antraktu lat 1921 – 1939 w Europie) oraz następstwa II wojny aż po 1989 r. (bowiem zamknięciem cyklu historycznego był upadek Związku Sowieckiego i jesień ludów 1989 r.). Odrodzenie Polski w 1918 – 1921 było symbolem rozbicia Europy ukształtowanej na kongresie wiedeńskim w 1815 r., jej zniewolenie w 1945 r. było symbolem i najważniejszym elementem porządku jałtańskiego, a jej walka i wyzwolenie w 1989 r. symbolizowały koniec tego porządku. Dlatego Polska jest świetnym pretekstem i lustrem do narracji o paroksyzmach historii XX wieku i historii II wojny światowej, a przez pryzmat losów Polaków można praktycznie pokazać każdy aspekt tej wojny. Wątpię w sens tworzenia w Polsce olbrzymiego Muzeum II Wojny Światowej o charakterze uniwersalnym, w którym Polska potraktowana jest przedmiotowo i marginalnie. Takie muzea mogłyby zaistnieć w Londynie, Waszyngtonie, może w Berlinie, może w Moskwie. W przypadku stworzenia takiego muzeum w Polsce ryzykujemy brak emocjonalnego związku z polską publicznością, a związek taki jest ważnym elementem sukcesu np. Muzeum Powstania Warszawskiego. Pomijam tu już olbrzymie trudności merytoryczne – jeśli takie muzeum miałoby być przedsięwzięciem poważnym. Myślę, że powinniśmy pamiętać, iż dobre współczesne muzeum niemające własnych zbiorów (takowe w Polsce ma przecież głównie Muzeum Wojska Polskiego), angażujące społeczne emocje, a więc nauczające, a nie tylko prezentujące, nie jest ascetyczną monografią naukową, lecz opowieścią, która musi oczywiście czerpać z licznych ascetycznych monografii, oddawać prawdę historyczną, lecz mimo to pozostawać opowieścią. Moim zdaniem Polska ma szansę na stworzenie muzeum o charakterze uniwersalnym, na poziomie światowym, pod warunkiem, że uda się pokazać wyjątkowość polskiego losu w II wojnie światowej, udowodnić, że Polska rzeczywiście była "sercem Europy" (jeśli wolno zacytować Normana Daviesa) i symbolem losów Europy Środkowo-Wschodniej. Bowiem historia Polski i Polaków jest uniwersalna, lecz w bardzo symboliczny sposób. Tu nie unikałbym paraleli losów narodu polskiego i żydowskiego (przy podkreśleniu wyjątkowości Holokaustu); dla obu Wisła, Bug i Dniestr wytyczały kraj-obrazy małej ojczyzny. To oczywiście uwagi nieznającego szczegółów organizacyjnych obserwatora, bowiem żaden przedstawiciel IPN, podobnie zresztą jak Muzeum Powstania Warszawskiego, nie został zaproszony do udziału w Radzie Muzeum II Wojny. Projekt Muzeum II Wojny jest niezwykle ważnym przedsięwzięciem, należy kibicować jego organizatorom i zachęcać ich do weryfikowania koncepcji poprzez świadomie organizowane krytyczne dyskusje. Tylko wtedy projekt zyska rangę ogólnospołeczną.

[b]Nie czuje się pan, jako szef instytucji zajmującej się historią najnowszą, marginalizowany przy okazji tegorocznych obchodów? Władze państwowe są dumne z hasła tych obchodów: "First to fight – zaczęło się w Polsce". A o ile wiemy, koncepcja wykorzystania tego hasła to pomysł właśnie IPN.[/b]

Istotnie, to hasło zostało zaproponowane przez IPN wiosną zeszłego roku w memoriałach adresowanych do władz. Instytut powinien pełnić rolę służebną wobec narodu i państwa. Więc jeżeli to hasło się przebiło, to mogę być tylko zadowolony, że pomysł IPN został wykorzystany. My swoje zadania wypełniamy, włączając nasze archiwa w krwiobieg polskich debat, ścigając zbrodnie niemieckie i komunistyczne, wprowadzając do obiegu publicznego wyniki badań naukowych i treści edukacyjne ważne z punktu widzenia naszej misji.

[b]Problem mamy nie tylko z Rosją i Niemcami, ale również z innymi sąsiadami. Ostatnio z Ukrainą.[/b]

Dla IPN Ukraina jest jednym z najważniejszych partnerów. Staramy się z naszymi kolegami i przyjaciółmi kształtować kontakty na bazie jasno prezentowanych opinii, gwarancji wzajemnego partnerstwa i wsłuchiwania się w racje drugiej strony. Myślę, że efekty naukowe i rozwijająca się wymiana kopii dokumentów są interesujące dla obu stron. Mamy nadzieję wkrótce zaprezentować nowe dokumenty dotyczące zbrodni katyńskiej (tzw. listy ukraińskiej). Współpraca nie uwalnia nas oczywiście od badania wszelkich aspektów relacji polsko-ukraińskich w czasie II wojny światowej i po niej. Oczywiście aspektem naszych kontaktów jest coraz bardziej widoczna na Ukrainie heroizacja Ukraińskiej Powstańczej Armii. To wybór i decyzja Ukraińców. My powinniśmy jednak zwracać uwagę naszym partnerom i przyjaciołom na fakt, iż kształtowaniu się mitu powinny towarzyszyć pełne i szerokie badania naukowe nieuciekające od analizy żadnego aspektu działań UPA, także ideologii tej organizacji i rzezi Polaków w latach 1943 – 1945; że badania takie muszą być prowadzone, mimo iż mogą być dla mitu wyzwaniem; oraz że bezwarunkowe mitologizowanie UPA dla świadomości narodowej w dłuższej perspektywie może być bardzo ryzykowne. Musimy też dostrzegać, iż w dziejach tej organizacji mogły współwystępować zbrodnia i bohaterstwo, taka bowiem mogła być cena skrajnie nacjonalistycznych wyborów. Ukraina stoi obecnie przed wielkim wyzwaniem budowania tożsamości. Moim zdaniem źródła tej tożsamości mogą być wielonurtowe; nie musi to być tylko UPA. Pamiętajmy, że serce "świętej Rusi" biło w Kijowie. Przypomnijmy też, iż przodkowie Ukraińców współtworzyli wraz z Polakami i Litwinami Rzeczpospolitą upadłą w końcu XVIII w. Za czasów Rzeczypospolitej funkcjonował tam ufundowany na standardach cywilizacji zachodniej system prawny, instytucjonalny i administracyjny oraz model kulturowy podobny do tego w Krakowie czy Poznaniu, choć często nasycony językiem ruskim, a nie polskim czy łaciną. Magnaci ruskiego pochodzenia byli częścią elit Korony, z grupy tej (choć już po jej konwersji na katolicyzm) pochodził też król Michał Korybut Wiśniowiecki. Ta cała przestrzeń cywilizacyjna, która kształtowała się od XV do XVIII wieku, stworzyła zupełnie inny niż dalej na wschód typ kulturowy ludzi używających języka ruskiego/ukraińskiego. Dlatego przecież ukształtował się odrębny naród ukraiński – dzięki wspólnej Rzeczypospolitej, choć często w opozycji do polskości. Nawet tradycja kozacka wiąże Ukraińców z tym dziedzictwem. To naturalne odniesienie dla korzeni europejskiej tożsamości. Problem polega na tym, by wprowadzić to dziedzictwo do świadomości narodowej.

[b]Nie ma pan wrażenia, że w imię dobrych stosunków z sąsiadami na Wschodzie amputujemy sobie część pamięci historycznej? Mam na myśli Kresy.[/b]

Istotnie amputujemy sobie bardzo ważną część naszej spuścizny, która mogłaby być ważnym elementem tożsamości naszego państwa. Postulowałem kiedyś powstanie muzeum Kresów. Trzeba jednak zdać sobie sprawę, że taka placówka nie powstanie bez wsparcia państwowego. Doskonale to widać na przykładzie niemieckiego "Widocznego znaku". Zrodził się on w głowie Eriki Steinbach jako Centrum przeciwko Wypędzeniom. Jednak do czasu, kiedy w to nie zostały zaangażowane środki państwowe, nie miał szansy na realizację. Oczywiście ewentualne muzeum Kresów nie może być traktowane jako odpowiedź na "Widoczny znak" ani tym bardziej być naśladownictwem tej idei. Bardziej powinno być to muzeum dziedzictwa Rzeczypospolitej, uwypuklające bogactwo wielokulturowości, sukces cywilizacji europejskiej na pograniczu kultur, jej wielkość i upadek oraz jej znaczenie i dziedzictwo. Już mamy bardzo wiele atutów w ręku, by taką placówkę powołać. Toczą się bardzo intensywne badania nad historią tego obszaru, jednak są to wysiłki bardzo rozproszone. Nie sądzę, by takie muzeum antagonizowało nas z sąsiadami, jeśli jego koncepcja merytoryczna będzie starannie przemyślana, będzie uwzględniała emocje społeczne i wiedzę badaczy. Obecnie uczniowie i studenci często nie potrafią zrozumieć "Dziadów", "Pana Tadeusza", Trylogii, nie potrafią osadzić dziejących się tam wydarzeń w przestrzeni geograficznej i historycznej. To jeden z obszarów, na których grozi nam przerwanie ważnego dla tożsamości międzypokoleniowego kodu kulturowego.

[b]Czy nie marnujemy naszych atutów w stosunkach z innymi sąsiadami? Podnosi się udział Polski w zajęciu Zaolzia, a zapomina się o tym, że po aneksji Czechosłowacji przez Polskę na Zachód przedostało się 3,5 tys. lotników czeskich, że nie zamknęliśmy ambasady Czechosłowacji, że powstał Legion Czeski.[/b]

I nie pamiętamy, skąd w legendarnym polskim Dywizjonie 303 wziął się as lotniczy Czech Josef František, jeden z bohaterów bitwy o Anglię. Polacy istotnie pomogli Czechom w zachowaniu ciągłości państwowej i wojskowej.

[b]Z początkiem wojny wiąże się jeszcze jedna sprawa. O ile pamięta się o napaści III Rzeszy i Związku Sowieckiego na Polskę, o tyle zupełnie pomijana jest agresja i okupacja słowacka.[/b]

IPN o tym nie zapomina. W albumie IPN o początku II wojny światowej, który ukaże się we wrześniu, będzie rozdział poświęcony udziałowi Słowacji w napaści na Polskę.

[b]Do niedawna geneza wybuchu II wojny światowej była jasna. Dziś Rosjanie na nowo zdają się pisać historię.[/b]

[b]Janusz Kurtyka, prezes IPN:[/b] II wojna światowa wybuchła dlatego, że doszło do sojuszu Hitlera i Stalina – wedle badań historycznych nie ma co do tego wątpliwości. To truizm. Po dojściu Hitlera do władzy w 1933 r. Sowieci wytrwale zabiegali o powrót do współpracy wedle modelu porozumień lokarneńskich. Stalin od marca 1939 r. wysyłał Niemcom szczególnie mocne sygnały o swej gotowości do zawarcia układu, na co Hitler przystał, dążąc do tego, aby wojna z Polską miała charakter lokalny. Hitler zdecydował się na zaatakowanie najpierw Polski, gdy ta wiosną 1939 r. odmówiła przystąpienia do osi, czyli najpierw zabezpieczenia Niemcom tyłów przy okazji planowanego ataku na Francję, a po jej upadku współudziału w ataku na ZSRR. Przystąpienie Francji i Anglii do wojny 3 września 1939 r. przekreśliło rachuby Hitlera (i było sukcesem polskiego ministra spraw zagranicznych Józefa Becka), a Stalinowi stwarzało od dawna wypracowywaną perspektywę wykrwawienia się państw Zachodu w wojnie "imperialistycznej" i w konsekwencji szansę na zajęcie przez Sowietów całej Europy. To dlatego Stalin w latach 1939 – 1941 był "najlepszym sojusznikiem Hitlera" (by użyć tytułu znanej książki Aleksandra Bregmana), wspierał jego kampanie olbrzymimi dostawami surowców i żywności, i z pewnością kontynuowałby tę politykę. Sojusz został zerwany nie przez Stalina, lecz przez Hitlera, który w grudniu 1940 r. nie zgodził się na danie Sowietom wolnej ręki na Bałkanach, w Azji i w cieśninach czarnomorskich: Bosfor i Dardanele, co miało być ceną za oficjalne przystąpienie Sowietów do sojuszu państw osi.

Pozostało 90% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!