Tegoroczna kampania prezydencka była inna niż poprzednie. Krótsza, z niewielką liczbą festynów i konwencji wyborczych, oraz łagodna. Zobaczyliśmy w niej zaledwie jeden głośny proces wyborczy, na dodatek taki sam jak w 2007 r., bo dotyczący prywatyzacji służby zdrowia.[wyimek]Niespodziankę sprawił kandydat SLD, który przełamał swoje niskie notowania[/wyimek]
Niektórzy komentatorzy dodają, że kampania była też rekordowo nudna. Wbrew tej opinii obfitowała jednak w niespodzianki.
Po pierwsze zarejestrowało się aż dziesięciu kandydatów, chociaż wielu komentatorów uważało, że ze względu na krótki czas na zbieranie podpisów będzie ich zaledwie czterech lub pięciu.
Po drugie kandydaci zebrali rekordowo dużą liczbę podpisów poparcia od obywateli. Sztab Jarosława Kaczyńskiego zdeklasował rywali, bo zebrał dwukrotnie więcej podpisów (1,6 mln) niż drugi w kolejności sztab Bronisława Komorowskiego (niecałe 800 tys.).
Ale po efektownej walce na liczbę podpisów przez kolejne tygodnie nie działo się nic. Politycy, przytłoczeni tragedią smoleńską, czekali na sygnał do rozpoczęcia walki ze strony Jarosława Kaczyńskiego, który w katastrofie lotniczej stracił brata, bratową oraz wielu przyjaciół. Nie doczekali się.