[i]Korespondencja z Kairu[/i]
Po kilku dniach osłabienia w protestujących wstąpiły nowe siły. Wczoraj wieczorem na placu Tahrir trwała druga co do wielkości demonstracja od czasu rozpoczęcia egipskiej rewolucji 25 stycznia. – Więcej było tylko tydzień wcześniej – mówi „Rz” Chaled Omar, publicysta największego opozycyjnego dziennika „Almasry al Jum”, który przyszedł na plac, by porozmawiać z ludźmi. Protest był spokojny. Fetowano zwolnienie z aresztu blogera i pracownika dubajskiego oddziału Google’a Waeda Gonima, który zniknął w Kairze 28 stycznia. Potem się potwierdziło, że jest zatrzymany i stał się najbardziej znanym więźniem sumienia. – To nasz kraj! – krzyczał do tłumu Gonim.
Przez kilka dni władzom udawało się odwrócić uwagę Egipcjan od placu Tahrir. Skrócono godzinę policyjną (teraz trwa od 20 do 6), otwarto sklepy i banki, zapowiedziano nawet podwyżki pensji dla kilku milionów pracowników sektora publicznego. Plac Tahrir jest otoczony przez wojsko, a poza tym obszarem toczy się normalne życie. Przede wszystkim zaś ludziom Mubaraka z Sulejmanem na czele udało się przekonać opozycję, łącznie z najważniejszym ugrupowaniem, formalnie nielegalnym, Braćmi Muzułmanami, do rozmów o zmianach w konstytucji i przygotowaniach do demokratycznych wyborów.
Młodzież z placu Tahrir poczuła się pozostawiona sama sobie. – Ale nie uważają liderów opozycji za zdrajców. Na razie opozycja wciąż się domaga, choć mało skutecznie, natychmiastowego ustąpienia Mubaraka. Protestujący z placu Tahrir mają bowiem tylko ten jeden cel, wszystkie inne dymisje ministrów im nie wystarczają. Za swojego reprezentanta uznają tylko tego, kto tak jak oni nie godzi się, by Mubarak pozostawał u władzy – podkreśla publicysta „Almasry al Jum”.
Wiele wskazuje jednak na to, że i znaczna część opozycji, i Zachód pogodzili się już z tym, że Mubarak, jak sam zapowiedział, pozostanie prezydentem do września, czyli końca kadencji, choć będzie to coraz raczej prezydentura honorowa. Wykonawcą będzie wiceprezydent Sulejman.