Korespondencja z Nagasaki
Z porośniętego palmami wzgórza jak na dłoni widać port w Nagasaki, do którego dobija wielki kontenerowiec. W słoneczny, ale chłodny dzień Kai i Pamela obserwują statki. Para z Niemiec od dwóch lat pracuje w Tokio dla koncernu motoryzacyjnego. Dwa dni temu zdecydowała się opuścić stolicę i wyjechać najdalej na południe kraju.
– Nagasaki jest prawie tysiąc kilometrów od Tokio. Tłumaczymy wystraszonej rodzinie, że to dalej niż z Czarnobyla do Niemiec. Powinniśmy być tu bezpieczni – mówią. Na wszelki wypadek firma rezerwuje im każdego dnia bilety na samolot. Gdyby sytuacja się pogorszyła, będą mogli w każdej opuścić kraj. – Dyrekcja zaproponowała wyjazd także pracującym z nami Japończykom i ich rodzinom. Zapewnialiśmy, że nie będą musieli zwracać pieniędzy. Mimo to, nikt się nie zgodził. To byłaby dla nich utrata twarzy – mówi Kai, który jest kierownikiem japońskiego oddziału firmy.
Gigantyczna kolejka
Do Nagasaki uciekła także Litwinka Simona, która od pięciu lat jest żoną Japończyka. – Przekonywałam go, żebyśmy wyjechali, ale jest na to zbyt dumny. Powiedział, żebym sama jechała, i poszedł do pracy – opowiada.
O wyjazd z metropolii, gdzie zanotowano nieznaczny wzrost promieniowania po serii eksplozji w elektrowni atomowej Fukushima, zaapelowały do swoich obywateli m.in. władze USA, Australii i Francji. Niektóre, w tym Wielka Brytania i Dania, zalecają opuszczenie Japonii.