Mamy drużynę mężczyzn. Wreszcie wypowiedzi sprzed meczu znalazły potwierdzenie na boisku. Polacy byli ambitni, szybcy, nie odpuszczali żadnej piłki. Wyglądali jak lwy wypuszczone z klatki. Rozegrali chyba najlepszy mecz za kadencji Franciszka Smudy – do tego przeciwko bardzo dobremu przeciwnikowi, na wielkim turnieju.
Nie było jednego generała. W porównaniu z meczem z Grecją Smuda wzmocnił środek pomocy. Za ofensywnego Macieja Rybusa wszedł Dariusz Dudka. Dzięki temu odpowiedzialność za przerywanie i rozgrywanie akcji wzięło na siebie więcej zawodników.
Kiedy pięć minut przed końcem meczu Eugen Polanski schodził z boiska, kibice klaskali, stojąc. Po takim meczu jak wczorajszy nikt nie ma już prawa zadać pytania o jego paszport i o to, czy chce mu się grać dla reprezentacji Polski. Polanski był niezniszczalny. Biegał za trzech, walczył na kolanach, a kiedy wyprowadzał piłkę z własnej połowy, zawsze robił to z pomysłem. To on był dla Rosjan najtrudniejszym rywalem, bo czytał im w myślach.
Pętla na szyi
Polacy zdominowali przeciwnika, wyraźnie słabsi byli tylko w ostatnim kwadransie pierwszej połowy. Wtedy też po kilku niewykorzystanych sytuacjach stracili gola. Marcin Wasilewski zrobił to, czego nie mógł – faulował rywala niedaleko pola karnego. Dośrodkował Andriej Arszawin, a trzeciego gola na Euro strzelił Ałan Dżagojew. Trybuny zamilkły, bo tak naprawdę po remisie z Grecją nie było w ludziach wielkiej wiary, że uda się zagrozić Rosji. Raczej czekali na wyrok, po to by później wspólnie ponarzekać. Smuda wyglądał, jakby pętla zaciskała mu się wokół szyi.
– W szatni w przerwie nikt nie spuścił głowy. Widać było to w drugiej połowie, nasza ambicja doprowadziła do tego, że udało się wyrównać. Ten remis nic nam nie daje, bo i tak musimy pokonać Czechów we Wrocławiu, ale sama świadomość, że wywalczyliśmy punkt w spotkaniu z tak silną drużyną, działa na nas mobilizująco – mówił Jakub Błaszczykowski.