Układ Słoneczny dwa miesiące temu wyglądał tak: na obrzeżach, za Neptunem i Plutonem, pojawiła się jeszcze jedna orbita. Krążyła po niej piłka wystrzelona przez Sergia Ramosa.
Wystrzelona w kwietniowym półfinale Ligi Mistrzów z Bayernem Monachium, w decydującej serii rzutów karnych, gdy uderzył z całej siły, wysoko nad poprzeczką, gdzieś w górny rząd trybun.
Piłka na Księżycu
Tak Real Madryt odpadł z Ligi Mistrzów, a Ramosa wykpiwano przez następne tygodnie bez litości w programach satyrycznych, internetowych parodiach i przeróbkach słynnych zdjęć. Jak w tej z Układem Słonecznym albo jak staje obok Neila Armstronga, zatykającego amerykańską flagę na Księżycu, i pyta: „Nie widział pan może mojej piłki?". Albo w sparodiowanym serwisie telewizyjnym z wiadomością z ostatniej chwili, że piłka właśnie poprosiła wieżę kontrolną o pozwolenie na lądowanie na lotnisku Barajas.
Nasłuchał się wtedy jak nigdy. Że niedojrzały, nie radzi sobie z presją, że „A nie mówiliśmy?". Większe gwiazdy od niego pudłowały z karnych, ale Sergio Ramos zawsze jest pod ręką, gdy trzeba znaleźć winnego. Ze swoim śmiesznym andaluzyjskim akcentem, charakterem dużego dziecka, seryjnie zmienianymi narzeczonymi: dziennikarkami, prezenterkami, aktorkami, modelkami. Z opinią obrońcy, który jest doskonały w ataku, ale często traci głowę blisko własnej bramki. Siedzi w nim diabeł, energia go roznosi, dostaje kartki po nonsensownych faulach.
Wolał corridę
Daj mu puchar, to go upuści prosto pod koła autobusu, jak rok temu, gdy Real miał paradę z Pucharem Króla. Strać go na chwilę z oczu, to się wymknie na corridę, jak swego czasu, gdy był zawieszony za kartki i z trybun Santiago Bernabeu ulotnił się w połowie meczu Realu, żeby kibicować swojemu przyjacielowi matadorowi. Z Sergiem można się świetnie bawić, gdy tańczy flamenco na boisku po zwycięstwach albo naśladuje torero, gdy jako DJ kadry układa playlisty na wielkie turnieje i parodiuje interwencje Ikera Casillasa. Ale powierzyć mu odpowiedzialność za losy drużyny? Szaleństwo.